wtorek, 2 czerwca 2015

05 ,,On nie zapomniał. Po prostu nie miał czasu pamiętać"

<Wieczór, ten sam dzień>
Słońce zachodziło wprost w morze. Fale beztrosko uderzały o brzeg. Mewy latały, wyszukując pożywienia.
A my, 20-latkowie, siedzieliśmy na plaży, oglądając zachód słońca. Wraz z innymi uczniami i nauczycielką.
-Pięknie tu-powiedziała Hope.
-Alex byłby zachwycony-powiedziałam wzdychając.
-Myślę, że masz rację-dodała.
-Myślisz, że mnie kochał?-spytałam.
-Na pewno. Byłaś dla niego najważniejszą osobą w życiu.
-Ekhem-powiedział Ross.
-No tak. I Ross i ja. I jego rodzice, ale nic nie zamieni relacji bliźniaków. Popatrz na mnie i na Rossa. Zapewne bym umarła z tęsknoty, jakby go zabrakło-powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Też cię kocham, siostra-przytulił ją mocno.
Nie pomogło. Wręcz przeciwnie. Serce mi się krajało, jak widziałam, że mają siebie nawzajem, a ja nie miałam Alexa. Jak bardzo wtedy cierpiałam....
Chciałam być teraz w silnych ramionach Alexa, usłyszeć ciepłe słowa: ,,Kocham Cię" i spędzić z nim resztę tego dnia.
Ale to już niemożliwe. I nigdy możliwe nie będzie.
-Wiesz co, Hope? Jestem już męczona... Pójdę się położyć.
-Na pewno?-dopytała przyjaciółka.
-Tak. Coś mnie głowa boli-moje umiejętności aktorskie jednak się na coś przydały.
Wróciłam do hoteli i zaczęłam histerycznie płakać...
-Obiecujesz, że już będzie zawsze?-spytał.
-Zawsze. Dopóki i ty będziesz ze mną-zaśmiałam się.
-Och siostrzyczko, ja cię nigdy nie opuszczę. Obiecaj mi, że nigdy nie wyjedziesz ode mnie dalej, niż 5 kilometrów.
Zaśmieliśmy się.
-Obiecuję. A ty obiecaj, że umrzemy razem, jako staruszkowie-zaśmiałam się.
-Pakt zawarty-roześmialiśmy się.
Nie dotrzymał obietnicy. Pakt zerwany. Czemu akurat dotknęło to mnie?
<Dzień następny>
-Lau? Śpisz?-spytał głos nad moim uchem.
-Co jest Hope?-spytałam.
-Chciałam z tobą porozmawiać.
-Mów-usiadłam i przetarłam oczy, by ją lepiej widzieć.
-Chodzi o te krwotoki z nosa.
-Znowu ci leciały?-spytałam zaniepokojona.
-Tak. I jestem pewna, że tu wcale nie chodzi o przeżywanie śmierci Alexa. Byłam z Rossem i nie myślałam o jego pogrzebie. A krew nadal mi leciała-dodała zaniepokojona.
-Skracamy wyjazd, Hope.
-Nie Laura. To nic...
-Hope, to nie było pytanie. Ty nie masz nic do gadania. Która godzina?
-Trzecia rano.
-Jak będzie siódma pójdziemy na lotnisko. Spokój się.
***
Przykro nam, że musicie opuszczać szybciej grupę-dodała nauczycielka.
-Nam też, ale to nie może czekać-dodałam zdeterminowana.
-Rozumiem. Trzymajcie się. Życzę udanego lotu-powiedziała i oddaliła się od nas, a my wisedliśmy do samolotu.
-Laura? A co jak będzie jakaś katastrofa lotnicza?-spytała mnie Hope na ucho.
-Najwyżej zginiemy-powiedziałam jak gdyby nigdy nic.
-Ciebie to nie przeraża?-spytała.
-Odkąd Alexa nie ma wśród nas, czasem mam ochotę sama kopnąć w kalendarz-dodałam siadając na miejsce przy oknie.
-A co ze mną i Rossem?
-Wy byście sobie poradzili. Macie siebie nawzajem. ja straciłam swoją połowę, a nawet więcej. To była więź, której nikt mi nie zastąpi. nawet mama i tata.
Kiedy samolot wystartował od razu spojrzałam przez okno. Pierw na oddalającą się ode mnie Hiszpanię, która migała mi tylko z dołu, a potem na różnorakie kształty chmur i ich gęstości.
Jedne przypominały kłębek włóczki, inne rozlane mleko. Jeszcze inne watę cukrową. Ale najlepsze było jednak kolorowe niebo. Te kolory, które idealnie ze sobą współgrały były niesamowite...
***
-Do jakiego szpitala jedziemy?-spytałam.
-Lau, daj nam zostawić rzeczy w domu. Nie chcę jechać z walizkami. A lekarz może poczekać.
-Ale tylko odstawimy walizki?-upewniłam się.
-Tak. Rodzicom powiesz, że raz dwa jedziemy i tyle.
I rzeczywiście. Rodzice byli zaskoczeni moją obecnością w domu. Rossa auto było zaparkowane u jego cioci, która mieszka niedaleko lotniska, więc nie musieliśmy brać taksówki. Kilkadziesiąt minut później (liczmy też inną strefę czasową) byliśmy pod Greenhouse Hospital.
-Dzień dobry. My do doktora Wertsa. Na nazwisko Lynch-powiedział Ross.
-Hope Lynch? Gabinet 309. Zapraszam na trzecie piętro.
Poszliśmy pod gabinet.
***
Niemiłosiernie długo czekaliśmy na wyniki badań Hope. Weszła tam i wyszła z raną na jednej z żył. Pobierali jej krew. Teraz czekaliśmy na analizę jej badań.
Po chwili Hope została zaproszona do środa. O dziwo, jako jej ,,rodzina" (no przecież przyjaciółka, to siostra od innej matki) mogliśmy wejść z nią.
-Proszę usiąść-lekarz wskazał na krzesła przed nami.
-Wie pan, co mi jest?-spytała.
-Tak. Musimy powiedzieć, że wyniki robiliśmy kilkakrotnie, by mieć potwierdzenie.
-Czyli macie pewność?-dopytała.
-Stu procentową.
-To powie mi pan, co mi jest?-spytała zdeterminowana.
W duchu błagałam o słowa: ,,To tylko osłabienie". Jednak życie potrafi dać w kość...
***
Za to, że było 20 komów pod poprzednim rozdziałem daję szybkiego nexta!
Pamiętajcie! Im więcej komów tym szybsze nexty :D
Rozdział z dedykiem dla ,,I love Anonimek" ponieważ skomentowała jako ostatnia <3
Do napisania!
Ostatni kom znó ma dedyk :D

18 komentarzy:

  1. Świetny rozdział!!
    Ciekawe co z Hope..
    Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :*
    Co z Hope...?
    Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Co się będzie działo?!
    Co jest Hope?!
    Czekam!!
    Ktoś.
    PS. Świetne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Aż tu taka niespodzianka! No no...
    I Hope pewnie będzie mieć białaczkę... ( zgaduje). Takie są perspektywy...
    Ale rozdział bomba! Świetny, niesamowity! Mało Rossa..oj oj xD
    Kocham i czekam :*:*:*:*:*:*:*:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. jejejejejeje! rozdzial! super <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Boski.Ciekawe co jej jest.No nic będę czekać <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Boski<3
    Ciekawe co ma Hope? Hm?
    Czekam na nexta!
    Pozdrawiam:*
    Twoja Pati-chocolate♥

    OdpowiedzUsuń