sobota, 30 maja 2015

04 ,,To smutne, że ten, z kim mamy najlepsze wspomnienia, staje się jednym z nich"

Cóż mogłam powiedzieć?
Spędziliśmy tutaj aż dwa dni. Czemu aż? Bo za szybko tu leci czas. Co gorsza powoli zaczynam się uśmiechać, a nie powinnam. To dopiero 5 dzień od pogrzebu Ala...
A co ze mną i Rossem?
By nie płacić sobie tysiąca dolców - unikamy się. Ku niezadowoleniu Hope, która albo liczy, że się pogodzimy, albo ma wielką nadzieję na dostanie kasy.
-Szlag-powiedziała cicho.
Ross wyszedł poserfować, a ja i Hope zostałyśmy w hotelu.
-Co jest?-spytałam.
-Znowu-po raz któryś Hope leciała krew z nosa. Szkoda mi jej było, że tak na nią wpłynęła śmierć Alexa. Miałam wrażenie, że biedaczka wykrwawi się z tego osłabienia.
-Może jak wrócimy, to pójdziemy do lekarza?-zaproponowałam.
-I co mi powie? Ma pani osłabienie, bo za bardzo pani przeżywa śmierć ukochanego?-dodała sarkastycznie.
-Ross wie?
-Gdybyś go nie unikała, wiedziałabyś.
-Sama dobrze wiesz, że nie dam rady z nim się nie kłócić.
-Dlatego, że nie możesz czy nie chcesz?
-Dlatego, że... Ummm.... Sama nie wiem...
-No właśnie-dodała  chusteczkę do nosa.
<Następny dzień>
-Słuchajcie!-krzyknęła Hope, jak mniemam budząc mnie i Lyncha.
-Co?-wymamrotał Ross.
-Jest trzeci dzień, a chcę, byśmy spędzili ten czas tylko we trójkę-dodała z uśmiechem.
-Odpada-dodał Ross.
-U mnie też-poparłam i poszłam dalej spać.
-Chcecie po prostu zająć się czymś innym, bo pękacie.
-O co ci chodzi?-Ross nagle się ożywił.
-Unikacie się przez te trzy dni, bo nie chcecie, by doszło do kłótni. Poniżeniem waszej godności byłoby przegrać zakład.
Manipulantka jedna...
-Ja się nie boję, a nie mam zamiaru spędzać po prostu z nim dnia.
-Po raz kolejny, muszę przyznać jej rację-poparł mnie Ross.
-Czyli pękacie... No cóż, dzieciuchy...-ach ta Hope...
-Dobra, odwołam plany-Ross coś szybko się poddał. Uśmiechnięta Hope wyszła.
-Przyznaj się, nie miałeś planów na dzisiejszy dzień-dodałam sarkastycznie.
-Sherlock Holmes się znalazł-powiedział Ross z ironią.
-Tsa... Boisz się płacić mi tysiąc dolców?
-Proszę cię-zaśmiał się-Prędzej ty byś mi zapłaciła, bo nie potrafisz żyć w zgodzie.
-Ja? Ja jestem stworzona do życia towarzyskiego!-krzyknęłam.
-Tak? To czemu ograniczałaś swoje kontakty tylko do Hope i Alexa?
Miał rację. To byli moi jedyni przyjaciele. No, prawie...
-Nie zapominaj, że kiedyś miałam jeszcze jednego.
-Nie zapominam. O tym nie da się zapomnieć-wysyczał.
-Już jestem-do pokoju weszła Hope-Kupiłam butelkę wody, aby was obudzić, ale widzę, że ty już po konwersacji-zaśmiała się.
-Och, Hope. Ty naiwna śmieszko-Ross zaczął ją przedrzeźniać.
-Dobra gadać. Jaki był temat?-spytała ciekawa. Wymieniłam z Rossem spojrzenia. Jego mina mówiła sama za siebie: ,,Nie mów jej. Wymyśl coś". Co jak co, ale go znałam aż za dobrze.
-Temat społeczny.
-Nu-Dy-powiedziała dzieląc sylaby.
-Wiem. Od czegoś trzeba zacząć-dodał Ross z uśmiechem. Był super aktorem. Prawie tak świetnym, jak ja.
Dokładnie pamiętam dzień, jak okłamaliśmy Ala...
-Powiesz mu zapłakana, że utopiłem się, okey?-spytał Ross.
-Ale będzie beka!-zaśmiałam się.
Po chwili do domu przyszedł Al. Wymusiłam histeryczny płacz i powiedziałam.
-Alex?
-Tak skarbie?-spytał patrząc na moją minę.
-Tragedia...-rozpłakałam się.
-Ej, maluchu, co jest?
-Ross... Ross nie żyję!-rozpłakałam się bardziej.
-Jak to?!-niemalże krzyknął.
-Utopił się...-szepnęłam.
Alex najwyraźniej uwierzył. Ale to nie było wszystko. Z góry, ze schodów zaczął schodzić Ross w podartym prześcieradle. Uprzednio pomalowałam go kredą, a pod oczy nałożyłam cień.
-Aaaa!-piskliwy głos Ala pamiętam do dziś. Nadal pamiętam też odgłos naszych śmiechów, jak wyjawiliśmy mu prawdę. To było trzy lata temu...
Al myślał, że ma omamy. Ach mój Al...
-Lau?
-Co?-spytałam w odwecie do przyjaciółki.
-Znów to robisz-powiedziała ironicznie.
-Ale co?-nie rozumiałam.
-Znów się zamyślasz i mnie ignorujesz. Co tym razem?
-Przypomniało mi się, jak z Lynchem okłamaliśmy Ala, że się utopił-powiedziałam do Hope. Kątem oka zauważyłam, że Ross spuścił głowę. Zapewne dlatego, że przypomniał sobie coś jeszcze, o czym Hope nie wie...
-Chodźmy na plaże-dodała zmieniając temat.
Wkrótce całą trójką poszliśmy serfować...
***
Witajcie kochani! Co mnie skłoniło do dodania rozdziału? Mój kochany anonimek, dla którego dedykuje ten rozdział :*
Może zróbmy tak:
Kto skomentuje ostatni ma dedykacje w next ;*
Do napisania!

wtorek, 26 maja 2015

03 ,,Każdy lot zaczyna się spadaniem"

<Dwa dni później>
-Wszystko spakowałaś?-spytała mama. Była godzina 6:00, a za godzinę mamy samolot.
-Raczej tak. Jest telefon, portfel...
-Pytałam o ubrania-mruknęła ironicznie.
-Aha. To tak. Mam wszystkie. W razie czego Hope mi pożyczy, albo kupię w Hiszpanii.
-Uważaj na siebie skarbie-dodała mama całując mnie w czoło.
-Lau! Gotowa?-spytała Hope.
Ross miał nas zawieźć na lotnisko swoim autem, a to 40 minut drogi od naszej ulicy.
-Już schodzę! Pa mamuś-przytuliłam ją. W kuchni spotkałam jeszcze tatę.
-Pa tatuś-go również przytuliłam.
-Odpoczywaj słoneczko-wyszeptał.
-Już?-spytała Hope.
-Tak-uśmiechnęłam się. Ross odebrał ode mnie walizki i włożył do swojego bagażnika.
***
-Wyłącz to!-krzyknęłam. Ross specjalnie, aby mnie wkurzyć włączył znienawidzoną przeze mnie piosenkę ,,Barbra Streisand".
-Nie-krzyknął i zaczął ją śpiewać. Hope wyłączyła radio.
-No ej!-oburzył się blondyn.
-Mnie też to drażni-powiedziała wzdychając.
-To was, nie mnie-dodał i znów chciał to włączyć.
-Proszę was. Chociaż na te wakacje zawrzyjcie pakt ,,zerwanie nienawiści".
-Prosisz o niemożliwe-powiedziałam rozbawiona.
-Przynajmniej raz się z tobą zgodzę, Marano.
-Aha. Czyli nie potraficie. Zadanie was przerasta?
Jej siła perswazji i przekonywania innych jest okropnie drażniąca. Ale zawsze jej ulegamy.
-Mnie nigdy-dodał Ross.
-Jasne-mruknęłam.
-Pękasz Marano?-spytał.
-Nie. Wytrwam, to raczej oczywiste-dodałam złośliwie.
-Ile trwa wycieczka?-spytał Ross.
-Z tego, co wczoraj mówiła pani, to zmienili na tydzień-odpowiedziała Hope.
-No to pierwsze trzy dni są rozejmu-dodałam.
-Dlaczego, tylko trzy?-spytała moja przyjaciółka.
-Bo nie siedem. Siedź cicho-powiedział Ross.
-No to start od... teraz!-krzyknęła zadowolona z siebie.
Każdy wie, że ja i Ross nie wytrzymamy bez kłótni. Trzeba tylko pomyśleć, jak awanturować się po kryjomu...
-Mam jeszcze lepszy pomysł-powiedziała Hope.
-Jaki?-spytałam.
-Jeżeli ktoś zacznie wszczynać kłótnię, to musi zapłacić 1000 dolarów drugiej osobie.
-Że co?!-spytaliśmy równocześnie z Rossem.
-Chyba, że oboje będziecie się razem kłócić, to oboje przygrywacie zakład, a kasa trafia do mnie-dodała Hope z uśmiechem.
To mi coś przypominało...
-Ale jak to?!-spytałam oburzona.
-W naszej umowie, którą spisałem jest napisane: ,,Jak wejdziesz na mój telefon BEZ PYTANIA płacisz 50 dolców"-powiedział Alex.
-Gdzie ty to masz? Czytałam tę umowę z 20 razy-powiedziałam jeszcze raz ją oglądając.
-Kochana siostrzyczko. Spójrz tutaj-pokazał palcem, na pismo, z którego nie mogłam się rozczytać.
-Ale to wygląda jakbyś to pobrudził.
-Przykre-dodał z uśmiechem.
-TY! TY! TY!-krzyknęłam.
-Ja, ja ja! To po niemiecku Tak-zaśmiał się-Kasa trafia do mnie.
-Ugh-dodałam, ale po chwili zaczęłam się śmiać z tej sytuacji.
-Laura?-spytała Hope.
-Co?-dodałam, jakbym oprzytomniała.
-Mówię, że już jesteśmy-dodała.
-Aha-wymamrotałam jeszcze nie rozumiejąc.
-Znowu się zamyślasz. Znów myślisz o Alu?
-Tak... Ciągle te wspomnienia.
-On w nich żyje. U ciebie we wspomnieniach.
-A u ciebie nie?-spytałam.
Zastanowiła się chwilkę i spuściła głowę. Nie umiała się wysłowić, więc westchnęła tylko.
-Sama nie wiem. Kochałam go, bardzo... Ale ja... Ja chcę o nim zapomnieć-dodała speszona.
-Ale dlaczego?
-Bo im dłużej o nim myślę, tym bardziej mnie to przytłacza. Ja też sobie nie radzę.
-Rozumiem... Dla mnie jedyną formą przetrwania jest myślenie o Alexie. A dla niej jest to przytłaczające...
-Chodźcie-powiedział Ross. Muszę się oduczyć mówić mu po nazwisku.
***
Lot minął przyjemnie. Siedzieliśmy we trójkę. ja od okna, Hope po środku, a Ross od wejścia. Tyle, że ten ostatni zasnął na ramieniu siostry, a obudził się pięć minut przed końcem lotu.
-Hiszpania!-krzyknęła euforycznie Hope.
Nikt nie potrzebował opiekuna. W końcu wszyscy mieliśmy już 20 lat.
-Hotel jest przy morzu, więc macie piękne widoki. Pokoje macie na cztery osoby.
No tak. Miało jechać 28 osób, ale Al nie jechał, to pojechało 27 uczniów.
-Proszę pani?-spytałam.
-Tak Lau?
-Możemy mieć pokój we trójkę?
-Tak. I tak mieliście zarezerwowany pokój na waszą czwórkę, ale Alexa nie ma. Przykro mi z jego powodu-powiedziała Robertson.
-Dziękuję-dodałam z lekkim uśmiechem po czym wróciłam do przyjaciółki i Rossa.
***
-Wow-tyle z siebie wydusiłam, jak tylko weszłam do pomieszczenia. Ale całe pomieszczenie nie było aż takie świetne, jak taras z widokiem na morze.
-Pięknie tu-powiedziała Hope z uśmiechem.
-Szkoda, że Alex tego nie widzi...
***
Witajcie kochani!
Rozdział jest później, niż mówiłam, bo te 20 komentarzy pojawiło się dopiero dwa dni temu. Mam nadzieję, że będziecie bardziej komentować, bo naprawdę mi się już pisać powoli odechciewa :/ Zresztą, to jest blog, gdzie mam najmniej obserwatorów, co jest jeszcze bardziej dołujące. 
Mam nadzieję, że chociaż pod tym będzie dużo komów.
Rozdział z dedykacją dla mojej kochanej Patata, której już z nami nie ma :(
Do napisania!

Rozdział 7 ,,Kto nie wie, że ma wybór, temu go nie brakuje"

<Następny dzień>
Znów moje życie staje się rutyną. Wstałam rano, umyłam zęby, założyłam okulary, spakowałam śniadanie, pojechałam do szkoły i wróciłam z niej. Pominęłam tylko jeden szczegół: pokłóciłam się z Lynchem, a do Dylana się nie odzywam. Van jest chora, więc muszę sobie radzić sama.
Poszłam do wytwórni wujka. To mnie uspokaja.
-Laura?-spytał ktoś za mną. Odwróciłam się.
-Czego chcesz?-spytałam chłodno.
-Porozmawiać-odparł po chwili-Proszę.
Przekręciłam oczami. Co mi zależy.
-Czego chcesz?-spytałam. Stałam właśnie przed wytwórnią, a brunet chyba musiał tu na mnie czekać.
-Przejdziemy się?-spytał. Westchnęłam głośno i dałam się prowadzić.
-Jesteśmy jeszcze razem, no nie?-spytał.
-Nie wiem, czy to można nazwać związkiem-odparłam.
-Laura, ja cię proszę. Chciałem cię przeprosić. Wiem, zachowałem się głupio i nierozsądnie. Dopiero teraz widzę, że ty i Ross... Wy...
-Nie przepadacie za sobą? To chciałeś powiedzieć?
-Tak. Dokładnie. Myślałem, że on chce mi cię odbić.
-Ja tak samo myślałam o Nicky. Ale nie zrobiłam ci awantury-powiedziałam lekko zła.
-Wiem. Dlatego chciałem to wszystko naprawić. Wiesz, że niedługo bal?-spytał.
-Ten bal ,,Prince & Princessa"?-spytałam.
-Tak. Chciałbym, byś ze mną poszła-powiedział z lekkim uśmiechem.
-Sama nie wiem. To za miesiąc-dodałam.
-Tak. Trzeba mieć maskę i ubrać się jak książę lub księżniczka. A ja bym chciał, byś była moją księżniczką.
-Ojej... To słodkie-powiedziałam z uśmiechem.
-Czyli?
-Zgadzam się-odpowiedziałam przytulając go.
Nareszcie pogodzeni. Te bale organizują co roku. Zawsze zazdrościłam, jak wybierali najładniejszą dziewczynę na balu. Potem mamy jeszcze bal maskowy i bal dla 18-latków. Na razie byłam tylko na balu dla tych najładniejszych, czyli na balu, który będzie za miesiąc.
-To ja idę-powiedział po chwili. Pomachałam mu na pożegnanie po czym z radością w sercu i na ustach poszłam do wujka.
***
-Cześć Laura-powiedział z uśmiechem.
-Hej. Mam pytanko-spytałam.
-Słucham?
-Masz dużo pracy?
-No trochę. A co?
-Bo ja chciałam dokończyć piosenkę mamy-dodałam po chwili.
-I chcesz skorzystać ze studia?
-Nie. Chciałabym, abyś potem mógł ją wydać.
-Jako jeden hit nieznanej autorki?
-Nie. Jako hit córki Ellen Marano.
-Laura, ja nie wiem, czy to dobry pomysł.
-Ale czemu?-spytałam. Westchnął głośno siedząc na swoim skórzanym fotelu.
-Minął prawie rok, Lauro. Wiem, że jest ci ciężko, a ta piosenka jest dla ciebie ważna, ale po prostu... Sam nie wiem... Mam masę pracy z Rossem. Zostały mu do nagrania trzy piosenki i dwa teledyski. Bo ostatnia będzie wersją z urywków z koncertów. Poza tym, mam jeszcze Kelly do wypromowania i Nelsona. Może kiedy indziej.
-Nie ma sprawy-uśmiechnęłam się niemrawo. Czasem żałuję, że nie mam takiego głosu jak Kelly, czy Nina. One są piosenkarkami i ich Nick słucha. Ja nigdy nie miałam ku temu okazji...
-O właśnie. Planuję wyjechać na kilka dni. Poradzisz sobie?-spytał.
-Jasne. Powiedz tylko kiedy i już.
-Za miesiąc. Kiedy macie bal?-spytał.
-Też mamy za miesiąc-powiedziałam lekko smutna.
-Lara, jak tylko wrócę dziś z pracy, to kupię ci sukienkę. Albo zaraz... Czekaj...-zaczął stukać coś w telefonie-Stefani? Możesz na chwilkę przyjść?... To ja czekam-odparł z uśmiechem.
-O co chodzi?-spytałam.
-Ja tam się nie znam na kieckach i stylizacjach, więc zaraz...
I w tym momencie drzwi do jego gabinetu się otworzyły.
-Wołałeś mnie?-spytała ładna blondynka, w wieku około 30 lat.
-Tak. Lauro poznaj Stefani - naszą projektantkę.
-Laura-powiedziałam podając jej dłoń. Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem ściskając ją.
-Na jaką okazję chcesz strój?-spytała mnie.
-Bal. Ale nie zwykły. Bal ,,Prince & Prnicessa".
-Chodź ze mną-powiedziała i razem udałyśmy się do wielkiej sali, gdzie jeszcze nie byłam. Było tam mnóstwo ludzi i każdy dodawał do siebie jakieś skrawki materiałów.
-Pomyślmy... Chciałabyś z materiału sztucznego czy naturalnego? Sztuczne nie przepuszczają powietrza i lepiej je kształtować.
-To niech będzie-odparłam z uśmiechem.
-A jaki kolor?
-Obojętnie.
-Rozkloszowana czy lejąca?
-Ta pierwsza. Powiem szczerze, że nie mam zbyt dobrego gustu, więc kwestię wyglądu zostawiam tobie-uśmiechnęłam się do niej.
-Jesteś szczuplutka, zapewne masz rozmiar S, więc nie będzie problemu. Ale podejdź jeszcze ze mną... O tu-pokazała na mały podest. Weszłam na niego, a ona wzięła miarkę krawiecką i zmierzyła mi obwód talii, bioder, ramion oraz sprawdziła dokładny rozmiar buta.
-Przyślę ci sukienkę za kilkanaście dni. W razie czego, jakbyś miała zamiar kupić sobie jakieś ubrania czy coś, to zapraszam-uśmiechnęła się promiennie. Już ją lubię.
-Okey-powiedziałam z uśmiechem po czym poszłam do domu.
<Dwa tygodnie później>
Te dwa tygodnie minęły mi w jak najlepszym porządku. Akurat był poniedziałek, Van wróciła do szkoły. Bal miał być za tydzień (pisało miesiąc, ale taki nie cały xD ~ od Abi). Jedno tylko uległo zmianie. Moje relacje z Rossem. Z poziomu ,,nie lubię" zeszłam do ,,bardzo, bardzo nie lubię". Cały czas mnie zaczepia i ośmiesza. Przez nasze kłótnie klasa podzieliła się na dwie części:
Moją bandę i jego bandę. Ci, którzy są ze mną to moja paczka. A w niej: Dylan, Vanessa, Miranda, Eva oraz Jasmine, a jego banda to: Mike, Emma, Louis, Kelsy i Nicky. Reszta klasy jest neutralna.
-Patrz jak chodzisz!-zaczęłam gdy znów na mnie wpadł.
-Jesteś tak niska, że ledwo, co cię widzę. Jak tam pogoda na dole?-on i jego koledzy się zaśmieli.
-Wysoki jak brzoza a głupi jak koza.
-Podkradłaś teksty od przedszkolaków?-spytał.
-Oczywiście. Bo sama nie potrafię nic powiedzieć-dodałam z sarkazmem.
-Tak myślałem.
-Lynch, to cię nie boli?
-Co?
-Ta głupota-teraz to my się zaśmieliśmy.
-Nie ma co mnie boleć.
-Jesteś tak samokrytyczny? Nie ma co mnie boleć, bo nie mam mózgu?
-Mówisz o sobie?
-Głupek-dodałam.
-A ja Ross, miło mi-wyszczerzył się. Aż chciało się ten uśmieszek zdrapać mu z buzi.
-Mi za to nie jest miło-dodałam piorunując go wzrokiem.
-To po co się przedstawiasz?
I tak wyglądała nasza typowa rozmowa przed klasą. Raz ,,przez przypadek" podał mi karteczkę, że niby jest w niej coś dla mnie napisane, ale na tej kartce pod spodem był korektor w płynie. Upaćkałam se palce. Za to ja takim samym sposobem ,,przypadkowo" oblałam sokiem jagodowym jego pracę domową.
Przez przypadek też wyrzuciłam mu dezodorant, jak poszedł na wuef. Wiadomo, że chłopacy się pocą, a akurat miał się spotkać z Nicky. Bez dezodorantu ani rusz.
***
-To naprawdę nie było celowo!-krzyknęłam do Vanessy. Ona jako jedyna miała do mnie wąty za to, że zniszczyłam spotkanie Rossa i Nicky.
-Nie. Weszłaś do szatni chłopaków od tak. Bo zapach ci się podobał.
Choć głupio było się przyznać zapach perfum Rossa mi się podobał.
-Ja tam nie weszłam. To Dylan wyciągnął.
-No tak. On też jest w to wplątany. Co wam odbiło?
Sama nie wiedziałam. Po prostu miałam ochotę mu coś zrobić. Podeszłam do swojej szafki. Wspomniałam już, że znajduje się obok szafki Rossa? Nie? No to teraz wspomnę. Chciałam spojrzeć na Van, ale dostałam z całej siły w nos. Zgadnijcie czym...
-Mógłbyś uważać jak otwierasz te głupie drzwiczki?!-wydarłam się. Czułam krew. No nie...
-Ups. Nie zauważyłem cię. Ty chyba też nie zauważyłaś, że jak wyrzucałaś do śmieci dezodorant, pisało na nim ,,Ross Lynch".
-Masz tak głupie imię, że pomyliłam je z marką perfum-powiedziałam łapiąc się za bolący nos.
-Następnym razem nie zaczynaj Marano-wysyczał mi prosto w twarz po czym poszłam do łazienki. Nie miałam ochoty go słuchać. A najgorsze było dopiero przed nami...
***
Witajcie! Rozdziału nie było sporo czasu, wiem i za to przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Poniżej mały zwiastun:
***
-Mały wypadek na korytarzu szkolnym. Każdemu się może zdarzyć.
-No dobrze, siadaj-powiedział choć sam nie był do końca przekonany, o prawdziwości moich słów.
-Co ci?-spytał Dylan oglądając moją twarz.
-Nic. Szłam z Ness i zagapiłam się.
-Musiałaś w coś nieźle przywalić.
-Tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo...
***
-Jesteś psychiczna!-krzyknął.
-Tak to się z ludźmi dzieje, jak przebywają w twoim towarzystwie-powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-To gadaj-syknął-Czemu nie powiedziałaś Robertsonowi?
-Bo nie chcę go mieszać w nasze sprawy. Poza tym, był tam Dylan.
-I co? Twój chłoptaś był by zły?
-Mógłby ci coś zrobić.
-Martwisz się?-spytał.
***
-Znam go od dzieciństwa. Wiesz, każdy ma jakieś swoje odpały. On też miał, a że charaktery mieliśmy podobne, to się dogadywaliśmy. Jest wredny, ale nie podły. Ja go znoszę i go lubię, jak brata. Dlatego wiesz... Taka przyjaźń od małego-dokończył. Jest wredny, ale nie podły, tak?
-Moim zdaniem nie ma w nim nic ciekawego. Nie lubię go i nigdy nie będę-powiedziałam.
-Fajna jesteś, wiesz?-zaśmiał się.



poniedziałek, 18 maja 2015

02 ,,Życie to teatr, w którym każdy pisze swój scenariusz, a aktorzy zmieniają się co chwilę"

Wyszłyśmy z Hope z domu. Na zewnątrz już stał Ross.
-Gotowe?-spytał.
-Tak-odpowiedziała z uśmiechem Hope. Zazdrościłam jej tego, że przed chwilkę płakała, a przy ludziach od razu była uśmiechnięta. A ja? Jak płakałam, to nie publicznie, ale nigdy nie byłam szczęśliwa zaraz po smutku.
-Gdzie idziemy?-spytał.
-Może na plażę? Co ty na to Laura?-spytała moja przyjaciółka.
-Jasne-uśmiechnęłam się delikatnie.
Tam zawsze naszą paczką szliśmy. Kochałam to miejsce, ale tyle tam wspomnień...
-Podaj mi tę piłkę!-krzyknęłam ze śmiechem, kiedy piłka od siatkówki została wrzucona przez Alexa do wody.
-Nie ma mowy siostrzyczko! Sama ją wyciągnij!-uśmiechnął się złośliwie.
-Al, no! Wiesz, że mam suche ubrania! A ty już jesteś mokry! No proszę...-zrobiłam smutne oczka. Ross i Hope patrzyli na nas z uśmiechami. No, Ross uśmiechał się do Ala. 
A co zrobił mój kochany braciszek? Wziął mnie i wrzucił do wody!
-Ale zabawne!-krzyknęłam oburzona. Wszyscy się śmieli. Po chwili jednak i ja do nich dołączyłam, a następnie zaczęliśmy bitwę na ,,chlapanie". A co z piłką? Zapomnieliśmy...
To były wspaniałe czasy, których nic mi już nie wróci. Al był niesamowitym bratem. Bardzo mi go brakuje.
-Jesteśmy-powiedziała Hope z westchnieniem.
Na tej plaży był nasz taki mały zakątek. Tylko naszej czwórki. Jako dzieci już tam przychodziliśmy.
Z dala od ludzi. Z dala od wszystkiego. Tylko my, siatka do gry w siatkówkę i hamaki.
Tutaj przychodziłam jak byłam smutna. Tutaj zapominałam o problemach. Tutaj mam najpiękniejsze wspomnienia.
-Co robimy?-spytała Hope widząc moją minę.
-Nie wiem. Może obejrzymy fale?-spytałam.
-Tak. Nie ma to jak bezczynnie gapić się na wodę-dodał z ironią Ross.
-Rób, co chcesz-szczerze? Miałam gdzieś jego zdanie. Usiadłam na hamak i bujając się to w tę, to z powrotem, po prostu oglądałam słońce.
-Mógłbyś przestać? Nie widzisz, jak jej ciężko?-spytała cicho Hope.
-To niech przestanie się nad sobą użalać.
-A co ty byś zrobił, jakbyś stracił bliską ci osobę, hę?-spytała Hope. Znając Rossa przewrócił oczyma.
-Ale nie straciłem-dodał zapewne patrząc na nią z wzrokiem ,,Aj, przestań". Znałam ich na pamięć. Lepiej, niż sama siebie. Bo do tej chwili nie odkryłam, jaka jestem.
Hope dosiadła się do mnie bez słowa i razem oglądałyśmy morze. A co z Rossem? Dosiadł się po chwili.
<Następny dzień>
-Laura? Jesteś tam?-ktoś wszedł do mojego pokoju.
-A gdzie miałabym być?-spytałam patrząc w sufit. Całą noc tak spędziłam.
-Oj kochanie... Jak się trzymasz?
-A jak miałabym?-to były moje odpowiedzi. Byłam oschła. Zachowywałam się jak pusta lala, która wszystkich ma gdzieś. Ale nie potrafiłam poradzić sobie ze śmiercią brata.
-Kochanie, wiem, że cierpisz. Ale musisz poukładać swoje myśli i zająć się odnalezieniem siebie-dodała mama. bardzo spokojnie.
-Ale jak?-dodałam żałośnie.
-Może gdzieś pojedźcie i zajmijcie myśli? Jest niedługo ta wycieczka do Hiszpanii. Pojedź tam-dodała mama.
-Ale mieliśmy tam jechać z Alem...
-Ale Ala już nie ma. I nie będzie. Wiem, że byliście jak jedno i nikt nie zastąpi ci tego, nawet twój chłopak. Ale musisz jakoś w części uporządkować to wszystko. Swoje myśli, stworzyć nowe plany, zapomnieć o jego śmierci.
-Tak się nie da...
-Aby zapomnieć o przeszłości, znajdź jej zamknięcie. Nie zmienisz siebie, dopóki nie uporządkujesz myśli, a dopóki pamiętasz o bracie i masz z nim wspomnienia, to on nadal życie. W twoim sercu i w twoim umyśle.
Zawsze dziwiło mnie, skąd mama bierze te mądrości.Ale ona zawsze mi w czymś doradziła.
Przytuliłam ją z całej siły. Nawet nie miałam sił, by się rozpłakać, uwolnić tkwiące się we mnie uczucia goryczy i rozpaczy...
Tlił się we mnie gniew. Na wszystko i wszystkich. Choć wiedziałam, że śmierć Alexa, nie jest niczyją winą, oprócz niego samego.
-Dlaczego ci wspaniali żyją tak krótko?-wyszeptałam.
-Nie wiem. Czasem szybko umierają, czasem śmierć dotyka ich w późniejszym życiu. Ale śmierć na razie pochłania wszystkich i wszystko.
***
-Czyli jednak jedziesz?-spytała Hope z uśmiechem na twarzy. Siedziałyśmy u niej w pokoju i jadłyśmy lody.
-Tak. Myślę, że to chyba dobry pomysł.
-Lau, to bardzo dobry pomysł. Jesteś na najlepszej drodze, by zapomnieć, że go tu nie ma, ale nie zapominać, o nim do końca.
-Dziękuję, że przy mnie jesteś-uściskałam ją mocno. Od jakiegoś czasu ciągle to robię. Przytulam się.
-A wiesz, że Ross też jedzie?-spytała ostrożnie.
-Wiem. Przecież mieliśmy jechać wszyscy.
-Nie będzie ci to przeszkadzać?
-Raczej nie. Myślę, że jakoś przeżyję jego obecność-dodałam półżartem.
-Oj kochana... To już za dwa dni-dodała Hope.
-Wiem. Mam nadzieję, że chociaż w Hiszpanii znajdę jakieś natchnienie i skończę te głupią piosenkę-dodałam wzdychając.
-Może twoje natchnienie jest bliżej niż myślisz, a musisz je tylko odnaleźć?-spytała.
Zastanowiło mnie to chwilkę.
-Myślisz, że to może być jakaś osoba?-spytałam.
-Tak. Jakakolwiek-dodała po chwili.
-Może masz rację? Ale i tak zobaczę, czy mam natchnienie gdzieś dalej. A może to nadal Alex?
Każdy muzyk ma swoje ,,natchnienie", ale bardziej inspirację. Moją był mój brat, który zawsze był przy mnie.
-No napiszesz w końcu?-spytał Alex siedząc u mnie na łóżku. W rękach trzymał gitarę, a ja pisałam tekst.
-Nom. Już mam: ,,I knew you were truble"-zacytowałam piosenkę Taylor.
-Hahahah-dodał z ironią. 
-No przeszkadzasz! O już wiem! Będzie piosenka o tym, że mi przeszkadzasz-zaśmiałam się.
-A może o miłości?-spytał.
-Albo o szczególnej więzi?-dodałam swój pomysł.
-Łącząca...-zaczął. Po chwili oboje krzyknęliśmy:
-Rodzeństwo!-i zaczęliśmy się śmiać.
Ale jak go nie ma, nie mam inspiracji i nie mam jak pisać...
***
Jak pod tym rozdziałem będzie dużo komów - next pojawi się za dwa dni ;)
Do napisania!
Z dedykiem dla Lauren Coolness i Ewci ;*

niedziela, 10 maja 2015

01 ,,Każdy ma swój mały koniec świata"

-Po twojej reakcji wnioskuję, że nie jesteś zadowolona-zaśmiał się szyderczo.
-Wszystkich bym się spodziewała, ale ciebie? Przestraszyłeś mnie!
A co miałam mu powiedzieć? Bałam się, że mnie NIE zabijesz? Bo chcę umrzeć? Mam mówić mu o swoich problemach? No chyba nie...
-Dziwne... Przecież razem wracamy tę samą drogą, Marano.
-No tak. Zapomniałam, że twoja piernikowa chatka znajduje się na wprost mojej-powiedziałam z sarkazmem.
-No widzisz?
-Co widzę?
-Że powinnaś już iść.
-Martwisz się? Ojejku... Takie słodkie, że rzygam tęczą-kolejna ironia wypłynęła z mych ust.
-Nie. Nie martwię się. Powinnaś już iść, schować się do swojego pokoiku i rozpłakać się jak mała dziewczynka. Przecież wiem, że chcesz to zrobić.
Oczywiście, że chciałam to zrobić. Jednak sądziłam że zmiana tematu mi pomoże utrzymać łzy tak, by jeszcze nie dały upustu... Nigdy nie płaczę publicznie...
-Nadal mnie dziwi, po przyszedłeś na pogrzeb.
-Jakbyś nie zauważyła, Alex był moim przyjacielem.
-Nadal się dziwię, z czym on się przyjaźnił.
Lynch zbliżył swoją twarz do mojego ucha i wyszeptał:
-Codziennie, to samo pytanie zadaję Hope.
Zabolało. Ale co ja mogłam zrobić? Uśmiechnęłam się i wysyczałam:
-Obyś zginął, Lynch.
***
Rzuciłam się na łóżko. Czemu nic nigdy nie jest jak w bajce? Tam wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nikt nigdy nie ma żadnych tragedii, a dobro zwycięża nad złem. Ale w realnym życiu wygląda to troszkę inaczej.
Śmierć co chwilkę odbiera nam jedną osobę i pozbawia ją życia.
Ale dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat mnie?
Akurat wtedy, kiedy zaczęło mi się wszystko układać?
Spojrzałam na zdjęcie na komodzie po prawej stronie od łóżka. Byłam na nim ja i Al. Mój Al...
Uśmiechnęłam się przez łzy, po czym zaciskając powieki rozpłakałam się na dobre.
-Lau? Mogę wejść?-wszędzie rozpoznam ten głos.
-Tak-wyszeptałam. Wiem, że nie usłyszała, ale przyzwyczaiła się, że zawsze ją wpuszczam.
Szatynka weszła do pokoju z lekko rozmazanym tuszem.
-Oj Lau... Tak mi przykro.
To jedyne słowa, które wypowiedziała. Wtuliła się we mnie i zaczęła ze mną płakać. Czasem człowiek potrzebuje tylko ciepła drugiej osoby, świadomości, że jest, głupiego sms-a z treścią, ile dla niego znaczymy, a czasem tylko, by się wypłakać.
Cokolwiek by to nie było - Hope mi to zapewnia. To moja najlepsza przyjaciółka.
Aż trudno uwierzyć, że to siostra tego pacana...
***
Obudziłam się rano. Wszystko mnie bolało, a szczególnie kark. W końcu zasnęłam na siedząco.
Na moim ramieniu leżała głowa przyjaciółki. Mama zapewne wiedziała, że Hope tu jest. Bo zazwyczaj o tej porze mówiła mi i Alexowi: ,,Wstawajcie! Czas do szkoły!".
Ja i Al robiliśmy wyścigi. Kto pierwszy się ubierze i zejdzie na dół.
-Pierwsza! Haha! Wygrałam!-krzyknęłam z euforią.
-Oszukańcu ty! Po prostu dziś nie zrobiłaś makijażu-dodał oburzony.
-A ty nie postawiłeś włosów na żel-zaśmiałam się.
-Może i zeszłaś szybciej, ale to ja pierwszy zjem śniadanie.
Uśmiech nie schodził nam z twarzy w takich chwilach. Był dla mnie wyjątkowo ważny. Był moim bratem bliźniakiem. Tak samo jak Hope i Lynch.
Był dla mnie kimś więcej niż bratem, czy przyjacielem. Więź, jaka nas łączyła... Nie da rady tego porównać... To... Jak go zabrakło... To jakbym straciła część siebie. Co ja gadam! Całą siebie!
-Cześć Lau-powiedziała Hope, budząc się.
-Idziemy dziś do szkoły?-spytałam.
-Lau... Jest maj, my po maturach... To ostatnia klasa. Nie ma co już robić.
-Wiem. Napisałam nową piosenkę, ale nie potrafię jej skończyć.
-Zawsze Alex był twoim natchnieniem-dodała ze łzami w oczach.
Dla niej też Al był ważny. Był jej najlepszym przyjacielem, ale i kimś więcej. Była nawet w nim zakochana. Nie zdążyła mu o tym powiedzieć...
-Tak. Muszę teraz poszukać... Znaleźć...-głos mi się załamał, jak wypowiedziałam słowa:
-Nowe natchnienie.
Rozpłakałam się na dobre. Dlaczego mnie zawsze spotyka taka sytuacja? Dlaczego... Dlaczego...
-Lau, nie płacz... Al nie lubił jak płakałaś-dodała Hope, chociaż sama miała łzy w oczach.
-Wiem. Ale brakuje mi go... Nie potrafię sobie poradzić... Ułożyć życia... Mieliśmy razem rozpocząć karierę muzyczną, jak ty i Ross...
-Wiem. Byliśmy zgraną paczką.
Powiedziała to, a po chwili dodała:
-O kurcze.
-Co jest?-spytałam.
-Krew mi z nosa leci-wzięła głowę w dół i popędziła do łazienki.
-Co ci?-poszłam z nią.
-Od dwóch dni mi tak leci. Jak tylko dowiedziałam się o śmierci Alexa-dodała.
-Czyli masz osłabienie.
-Wiesz, każdy przeżywa jego śmierć na swój sposób-dodała smutno się uśmiechając.
-Wiem-dodałam ze łzami. Przy niej mogę być sobą i płakać nawet cały dzień.
-A jak twoja mama się trzyma?-spytała.
-Przeżyła to okropnie... Tata też... Nie mogą sobie poradzić...
-Aż tak źle?
-Nie. Lepiej niż u mnie.
Hope przemyła twarz zimną wodą. Chwilkę później krew przestała jej lecieć.
-Przejdziemy się gdzieś?-spytałam.
-Czekaj. Zadzwonię do Rossa.
-Znowu?-jęknęłam jak mała dziewczynka.
-Nom. Zrób makijaż. Musimy zająć myśli czymś innym, bo zaraz znów się rozryczę.
Powiedziawszy to, Hope zadzwoniła do brata, a ja zaczęłam się malować. Chwilkę później przyjaciółka do mnie dołączyła.
-Skąd wiedziałaś, że nie będzie w szkole?
-On też strasznie to przeżył.
***
Za szybki next, ale co tam. Kolejny jak będzie duuuużo komentarzy xD
Witajcie! Jak wam dzionek leci ^^
To co jest czcionką pochyloną to wspomnienia, jakby co.
To opowiadanie ma już zarys nowej fabuły i nowych bohaterów. 
Jest nietypowe, bo troszkę opowiada o mojej historii... Tylko niektóre rzeczy są z mojego życia :D
Ten rozdział dedykuję mojej kochanej Patata :DDDD

wtorek, 5 maja 2015

Prolog 00

Biegnę, choć sama nie wiem dokąd.
Chcę się pozbyć łez, żałości, bólu, wszechogarniającego mnie strachu.
Wszystko mnie przerosło.
Dziś był pogrzeb. To było jak gwóźdź do trumny. Ale analogia, co?
Było pogrzeb i gwóźdź do trumny...
No cóż. Biegłam dalej. Nie ważne, że było ciemno. Nie ważne, że było zimno. Nic nie było ważne. Nawet to, że moja mama pewnie zamartwiała się na śmierć.
Słyszałam kroki, mimo, że mój oddech zagłuszał wszystko.
Dokładnie jak szum w mojej głowie.
Przyspieszyłam, mimo, że byłam zmęczona.
Ale zakapturzona postać nie dawała za wygraną. Też biegła szybciej.
Na maksa przestraszona wbiegłam w ciemny zaułek - i to był koniec.
Koniec drogi...
Mur. To jedyne, co wiedziałam pomiędzy dwoma budynkami.
Jak w jakimś filmie!
Tyle, że ja byłam pewna, że ta osoba, która zapewne chce mi zrobić krzywdę, nie sprawi mi bólu, a mnie od niego uwolni.
Sama nie byłam na tyle odważna, by się zabić.
Mimo to, mój instynkt cofał mnie do tyłu.
Byłam przodem do owej postaci, która nieubłaganie przybliżała mój koniec.
W końcu, jak to bywa, trafiłam na mur.
Kolejna analogia? Tsa...
Kiedy postać była już bardzo blisko, chciałam ostatni raz spojrzeć komuś w oczy. A konkretnie osobie, która miała mnie na zawsze stąd zmieść.
Drżącymi rękami, sprawnym ruchem zdjęłam postaci kaptur.
Stanęłam jak wryta. Przestałam się telepać. Przestałam się bać. Na mojej twarzy pojawiła się złość.
-Lynch?!
***
No i mamy prolog :D Inny, niż ten poprzedni i inny niż wszystkie.
Jest pisany oczami Laury. Cały blog będzie jej oczyma :D
Podoba się? Zdradzę wam jedno - blog od nienawiści :)
Proszę was - komentujcie.
Kiedy rozdział?
Kiedy skończę Dark. 
Mam nadzieję, że będziecie czekać. Prolog jest na zachętę. :D 
W międzyczasie będę pisała rozdziały. Może nawet uda mi się szybciej opublikować?
Nie chcę stracić obserwatorów, stąd prolog. 
Także: KOMENTUJCIE!
Do napisania :*
Prolog z dedykacją dla Nie Kulturalnej, która wcześniej bardzo mnie wspierała ;)