czwartek, 27 sierpnia 2015

29 ,,Słowami też można dotykać. Nawet czulej niż dłońmi"

<Następny dzień>
Tego dnia miał odbyć się koncert i akurat mieli przyjechać, a raczej przylecieć rodzice Hope i Rossa. Cieszyłam się, że wreszcie uświadomili sobie, jak ważne jest zacieśnianie więzi rodzinnych, tym bardziej, że Hope umiera, a Ross jest zagubiony.
Ja tego już nie mogę doświadczyć, a sama po części była winna temu, że mama zachorowała i też z tego powodu nie miałam ojca.
Ross i Hope wspierali mnie jak mogli. Tym bardziej, że coraz częściej zdarzało mi się płakać.
Bałam się okazywania uczuć. Bałam się nie tyle tego, aby płakać publicznie. Bardziej miałam obawy, że ludzie mogą to wykorzystać. A to jest znacznie gorsze od samego upokorzenia. Bo to jakoby podwójne upokorzenie.
Coś typu łatka z plusem.
Hope była zbyta słaba, by wejść na scenę, czy chociażby na widownie. Ale cieszyłam się, że może obserwować cały ,,koncert" powitalny z okna swojego pokoju szpitalnego.
Zdjęła perukę. Postanowiła już jej nie nosić. Tym bardziej, że ona jej przeszkadzała, a nie pomagała.
Miała bladą cerę i oczy bez wyrazu. Patrzyła się na nas, ale jakby jej w środku nie było. Jej oczy nie wyrażały emocji i z trudem wodziły wzrokiem za naszymi oczyma.
Ledwo poruszała ręką, by poprawić sobie kroplówkę, która co chwilkę ją uwierała.
Naprawdę bałam się o nią, patrząc na jej opłakany stan. Alex miał szybką śmierć, a Hope męczyła się w bólach. I to nie przez jeden czy dwa dni. Jej męczarnie trwały aż za długo.
Dziwne, że pod koniec czyjegoś życia możemy innym wybaczyć wszystko. Ja wybaczyłam jej śmierć Alexa, bo to moim zdaniem ona ponosiła największą winę. Życie za życie nie jest uczciwe, ani pod żadnym pozorem fajne. Ale jednak...
Co innego fakt, gdyby go zabiła. Byłaby mordercą. Wtedy sama pewnie bym ją zabiła, albo życzyła tego, by umierała w bólach. Ale czy to normalne, skoro osąd należy tylko do Boga?
***
Koncert. Nawet nie sądziłam, że tylu ludzi przyjdzie.
Ja i Ross byliśmy nie na scenie, a jeszcze za nią. Ostatecznie przygotowywaliśmy sprzęt, mikrofon oraz ćwiczyliśmy.
- Jak się czujesz? - spytałam.
- Dobrze. A ty? Stresujesz się? - spytał z lekkim uśmiechem w dłoniach trzymając gitarę.
- Tak. Dużo czasu już nie grałam. Myślę, że ,,Over Here" możemy zagrać specjalnie dla Hope. Ucieszy się.
Ross uśmiechnął się słabo poprzez westchnienie. Coraz rzadziej mam wspomnienia o Alexie, ale mam wrażenie, że on zaczyna traktować Hope jako wspomnienie.
- Coś nie tak? - spytałam.
- Hope jeszcze nie wie, ale rodziców dziś nie będzie. Z nią jest coraz gorzej. Boję się, że ona umrze szybciej, niż oni tu dojadą.
Spojrzałam na niego z zaszklonymi oczami. Ross miał rację. Wiedziałam o tym. Skoro on się pogodził z tym, że ona umrze, to dlaczego ja nie mogę?
- Dlaczego ich nie będzie?
Ross zaśmiał się ironicznie, i tym samym tonem mi odpowiedział.
- Bo mają dużo pracy.
To było straszne. Traktować pracę lepiej niż własne, umierające dziecko.
- Wiedzą o jej stanie?
Ross dał upust kilku łzą, które robiąc mokry szlak, spłynęły po jego bladym policzku. Podeszłam do niego i mocno się wtuliłam.
- Będzie dobrze. Pamiętaj, że masz mnie. Jesteś dla mnie ważny.
Czułam jak się uśmiecha. Kiedy on się uśmiechał na mej twarzy uśmiech też się pojawiał. Ale co mogłam mu powiedzieć? Kiedyś mógł liczyć na całą rodzinę i Alexa. A teraz?
- Dziękuję... Ty też zawsze masz mnie - powiedział ściskając mnie mocniej.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a ja otarłam wierzchem dłoni jego policzki.
Złapał mnie mocno za dłoń i spytał:
- Gotowa?
- Gotowa - odpowiedziałam z uśmiechem i po chwili już znajdowaliśmy się na scenie.
***
Światła sceny, tłumy ludzi i zapalone światło w oknie Hope - to właśnie towarzyszyło mi tego ciepłego wieczoru, kiedy ja i Ross pierw podpisywaliśmy płyty, autografy i robiliśmy zdjęcia, a następnie mieliśmy mieć koncert.
Wiem, że kolejność zazwyczaj jest odwrotna, ale liczyliśmy się z tym, że chcemy spędzić jak najwięcej czasu z fanami. I ze sobą.
Kiedy tylko moje palce dotknęły pianina, a Ross zaczął wydawać dźwięki z gitary zaczęłam śpiewać pierwsze słowa utworu ,,Love soul". Tłumy zaczęły gwizdać, ja zamknęłam oczy i przeniosłam się do innego świata...
- Pamiętasz tą piosenkę?
- Ale jaką? - spytałam patrząc na bruneta.
- Tą z... Tego serialu... No... Co gra ta blondi...
- Chodzi o Night soul? - spytałam z uśmiechem.
- Tak. Dokładnie. Tam jest taka piosenka. Ten sam tytuł, co nie? - spytał z uśmiechem.
- Alex, do czego dążysz?
- Myślę, że następną piosenkę nazwiemy ,,Love soul".
To było dzień przed jego śmiercią. Jedna łza spłynęła po moim policzku.
W refrenie, dość spokojnym i melodycznym, dołączył do mnie Ross. Nasze głosy idealnie ze sobą harmonizowały. Uśmiechnęłam się lekko.
To zdecydowanie jedna z piękniejszych piosenek, jakie udało nam się wykonać.
***
Pod koniec koncertu spojrzałam w okno szpitalne, a po chwili wzrok przeniosłam na Rossa. To był znak, by teraz on kontynuował.
- Tę piosenkę chcieliśmy zadedykować mojej siostrze i naszej przyjaciółce, z którą spędziliśmy niezapomniane chwile. Jedna z najukochańszych osób w moim życiu. Ktoś, kto jest wiecznym optymistą i zawsze potrafi nas rozśmieszyć. Sprawia, że uśmiech pojawia się na twarzy, a mroczna noc staje się przecudownym dniem. To dla ciebie Hope - powiedział i zaczął śpiewać ,,Over Here", kiedy po chwili do niego dołączyłam..
*Oczami Narratora*
<Z konieczności, pierwszy i ostatni raz w opowiadaniu>
Spojrzała przez okno i uśmiechnęła się, próbując zatamować potok łez, który zaczął wydostawać się spod jej powiek, kiedy tylko Ross zaczął o niej mówić.
Wzięła głęboki wdech i zatrzymała go na kilka chwil. Kochała zapach powietrza. Kochała jego zawartość. Dzięki niemu nasze życie jest możliwe. Doceniała ten najmniejszy element.
Zamrugała kilkakrotnie powodując, że łzy wydostały się spod jej spuchniętych powiek. Nie czuła już bólu. Nie czuła już pustki. Czuła radość.
Otworzyła oczy i ostatni raz spojrzała na swojego brata, swoją przyjaciółkę i cały ten tłum. Zapaliła ekran telefonu, patrząc na zdjęcie swoich rodziców, które ustawiła na tapecie. 
Spojrzała na jedną, zieloną kopertę leżącą na jej stoliku i uśmiechnęła się. 
Ponownie przeniosła wzrok na ekran telefonu i wyszeptała słabym głosem ,,Kocham was" i zrobiła to samo patrząc przez okno.
Uśmiechnęła się i oparła o wysoko ułożoną poduszkę. Po chwili delikatnie zaczęła zamykać oczy, robiąc to powoli i zapamiętując każdy szczegół.
Życie i piękne chwilę mignęły przed jej zamkniętymi powiekami, a ona biorąc głęboki wdech usłyszała w tle długi dźwięk maszyny, oznaczający koniec pracy jej serca.
Nie zrobiła już wydechu. Nie zdążyła...
***
Witajcie kochani! Nie spodziewałam się, że tak trudno zajmie mi pożegnanie się z tym blogiem :/ A raczej z tą historią.
Pamiętajcie, że kiedy ją skończę, zaczynam bloga mystery-love-raura.blogspot.com, a potem zaczynam ponownie tego bloga z poprzednią historią.
Dlatego nie odchodźcie, bo ja będę jeszcze tu prowadziła tamtą historię ;)
Przykry rozdział i przykry będzie też następny - ostatni rozdział przed prologiem.
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Z dedykacją dla Invisible, I love Anonimek i Lauren Coolnes oraz Karci Lynch. No i Mandy Marano ;)
Do napisania!

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

28 ,,Bliskość śmierci zawsze sprawia, że staramy się żyć lepiej"

- Tak. Wracamy - przyjaciel objął mnie ramieniem, na co nieśmiało się uśmiechnęłam. Coraz bardziej jego obecność mnie krępowała. Dziwne, ale prawdziwe.
- To super. Nie wiem ile czasu jeszcze mi zostało...
- Hope, nie mów tak -przerwałam jej. Uśmiechnęła się słabo. Była słaba. Coraz słabsza i słabsza....
Widać było, że teraz to jej stan jest gorszy niż stan malutkiej Naomi, której już z nami nie ma w tym mieście. Została przeniesiona, a wróci, jeżeli wyzdrowieje. Ma 60% szans na wydostanie się z sideł raka. Dzielna, mała dziewczynka. Kochana Naomi.
- Sama dobrze wiesz, jak jest. Musisz się z tym pogodzić. Nie odejdę, dopóki będziecie o mnie pamiętać. Ale Laura... Już czas.
Nie rozumiałam jej teraz. Wydostałam się z objęć Rossa i spojrzałam na nią smutno.
- Czas na co?
Bałam się, że powie ,,na śmierć" co by mnie tylko dobiło. Na szczęście miałam pełną świadomość tego, że Hope żyje i żyć będzie.
Prawda?
- Na powrót do szpitala, Lau. Już niedługo muszę tam wrócić. Ze mną jest coraz gorszej. I nie zaprzeczajcie. Tak bardzo chcecie wierzyć, że ja nie umrę tak szybko, że zaczynacie naprawdę mieć jakieś chore iluzje.
Miała rację. Mieliśmy za wielką wiarę, choć była zwykłą bańką mydlaną, która pęknie, jak Hope umrze. Wiedziałam, że jej stan się już nie polepszy, a ona po prostu umiera.
Ale czasem ludzie tak bardzo chcą wierzyć w kłamstwo, że przyjmują je za prawdę.
- Kiedy wracasz? - głos tym razem zabrał Ross.
- Jutro - odszepnęła.
Westchnęliśmy z Rossem. Teraz nikt się nie odzywał. Tkwiliśmy w głuchej ciszy.
<Następny dzień>
- Kiedy macie zamiar zacząć? - spytał nasz menager.
- Jak najszybciej - odpowiedziałam równo z Rossem.
Właśnie razem z nim udałam się do wytwórni płytowej. Hope była w szpitalu, ale obiecali zrobić koncert przed szpitalem, tak, aby mogła go obserwować ze swojego okna. Jest za słaba na to, by zejść na dół czy nawet wstać z łóżka.
Przez noc jej się pogorszyło, więc w szpitalu znalazła się już w nocy.
- Możemy zorganizować wam koncert jutro, ale czy macie wystarczającą ilość piosenek?
- Myślę, że na powrót do kariery starczą nam te cztery, które napisaliśmy - tym razem głos zabrałam ja.
- No dobrze. Jak chcecie. Roześlę info na facebook'u i oficjalnej stronce waszej dwójki. Kochali was jako Inimitable, ale teraz chyba nazwy zmieniać nie będziecie, co?
Spojrzałam na Rossa. Wiedziałam ile to dla niego znaczy, więc szybko zaprzeczyłam.
***
- Jak się czujesz? - spytałam przyjaciółki. Uśmiechnęła się słabo. Wyglądała okropnie. Wrak człowieka...
- Dobrze - powiedziała ochrypniętym głosem - Kiedy macie koncert?
- Już jutro - powiedział Ross. Nie mógł wydusić z siebie ni krzty uśmiechu czy jakichkolwiek pozytywnych uczuć.
Bał się, że ją straci. Od jakiegoś czasu ja tracę wszystko, co mam. A Hope jest dla niego wszystkim.
- Rodzice do mnie dzwonili - zaczęła.
Ross westchnął. Ja też chciałam, ale zdałam sobie sprawę, że przecież tak na dobrą sprawę ja nie mam rodziców. Mój tata... Przecież mnie zostawił. Wiem, że nie podpisał dokumentów o wyparcie się praw rodzicielskich, ale dla mnie nie ma za dużej różnicy.
- I co mówili? - spytał.
- Powiedzieli, że jutro mnie odwiedzą. Będą mieli niespodziankę, bo przecież wydacie koncert.
Dla niej to wszystko było takie proste. Zaskakujące, że na łożu śmierci można dostrzec coś pozytywnego. Hope jednak zawsze była optymistką, a tego jej zazdrościłam.
Śliczna, mądra i wiecznie nastawiona z uśmiechem do życia. Znalazła pozytywy nawet w najcięższej sytuacji bez wyjścia.
Ja byłam pesymisto-realistką. Częściej byłam realistką, ale zdarzało mi się mieć typowo mroczne myśli.
Ross był bardziej optymisto-realistą. Świadczyło nawet o nim to, jak nakrzyczał na mnie, że Hope wcale nie umiera.
Optymiści twierdzą, że żyjemy w najlepszym okresie czasowym. Pesymiści boją się, że właśnie tak jest.
A realiści? Oni znają prawdę o tym, co ma się wydarzyć. I wiedzą, że ten świat będzie lepszy, choć wymaga to czasu..
Ja też bałam się prawdy, ale kiedy ją poznałam - zmieniłam zdanie.
Najgorsza prawda jest lepsza, od najlepszego kłamstwa. Tego się trzymajmy.
- Wizyty są skończone. Proszę wyjść - powiedziała pielęgniarka, wchodząc do pomieszczenia. Przytuliłam przyjaciółkę i razem z Rossem udaliśmy się do wyjścia...
***
Witajcie kochani! Pierwsze co: nowy blog.
Pisany narratorem przemiennym (raz Ross raz Laura) a fabuła nie dość, co nie podobna do mnie, to jeszcze bardzo nietypowa.
Zacznę go jak skończę tego bloga (czyli niedługo), ale prolog już jest. Mam 17 obserwatorów, ale liczę, że wszyscy, którzy obserwują tego bloga będą obserwować tamtego.
I bardzo o to proszę.
Do napisania!

sobota, 22 sierpnia 2015

NOWY BLOG!!!!

Tytuł: ,,Dzięki miłości życie jest coś warte"
LINK: http://mystery-love-raura.blogspot.com

NOTKA!

I to bardzo ważna notka, więc proszę, aby wszyscy ją przeczytali.
Jak wiecie przyszłość tego bloga, jak i on sam, niedługo się zakończy. Pisałam ostatnio OS'a (którego opublikowałam, ale tylko prolog i cz. 1 na Enigmie) i planuję zrobić z tego bloga.
Fabuła będzie nietypowa. Rozdziały będą długie, ale będzie ich mało. I będą się pojawiały raz w tygodniu.
Czy chcecie w takim razie nowego bloga?
Oczywiście liczmy się z tym, że będę potrzebowała obserwatorów, dlatego bym prosiła wszystkich tu obecnych czytelników, by tam zaczęli obserwować. Nie musicie komentować. Proszę tylko o obserwację.
Chociaż i komy się przydadzą...
Ale jeżeli będzie nowy blog, nie będę miała czasu by wznowić poprzednika tego (o Laurze i Rossie i ich nienawiści). Wznowiła bym po zakończeniu nowego.
To co wy na to? Błagam - piszcie w komach.
DO DARKNESS:
Kiedyś (i will kill you...) po prostu nic ci nie powiem,o! Zdradliwa małpo xD
Czekam na was!!!!

piątek, 21 sierpnia 2015

27 ,,Czasem wszystko się sypie i nic nie możesz poradzić, kiedy wszystko, co kochałeś - nagle zaczyna ranić"

Głęboki chlust powietrza i nagle otwieram oczy, budząc się jednocześnie na mojej kanapie. Do ręki wzięłam mój telefon. Wiadomość od Hope widniała na ekranie oraz to, że przesłałam ją Rossowi.
Czyli to, że byłam w szpitalu było snem? Naomi żyje? Czy mam mieć jakieś deja vu i okaże się, że jak dojdę do szpitala, to ona... Ona będzie martwa?
Ale to wszystko było tak realistyczne, że nie mogłam się otrząsnąć z tego, że jednak było snem.
Miałam mokre policzki i włosy, które do nich się przyklejały.
Spojrzałam na zegar. Znów było przed 18:00. Ubrałam bluzę z kapturem, z czego kaptur zarzuciłam na twarz, by ją zasłonił.
Dodatkowo ubrałam moje trampki, wzięłam torebkę z potrzebnymi rzeczami i pojechałam prosto do szpitala.
***
- Hope? - powiedziałam, widząc przyjaciółkę siedzącą na siedzeniu oraz rodziców małej. Jakby deja vu... Tyle, że nikt nie płakał. Wyglądali raczej na... Szczęśliwych.
- Laura, czyż to nie cudowne? - spytała ze łzami w oczach. Tyle, że łzami radości.
- Hope... Jestem nie doinformowana. Nie wiem, co tu się dzieje. Nikt mi nic nie powiedział - odpowiedziałam przytulając dziewczynę, która właśnie wstała. Skinieniem głowy przywitałam się z rodzicami małej.
Rossa mimo to, nie było. Jak w śnie.
- Naomi zostanie przeniesiona do najlepszej kliniki w kraju. Ma duże szanse na całkowite pozbycie się białaczki. Wykorzystała swoje życzenie od Dżinów, aby pomóc wszystkim dzieciom w szpitalu, a oni postanowili pomóc jej - jeżeli mała wróci do zdrowia będzie wolontariuszką - powiedziała Hope ze łzami w oczach. Ja również zaczęłam płakać ze szczęścia w szyję przyjaciółki.
Po chwili odwróciłam się, gdyż usłyszałam kroki. Ross...
Miał czerwone oczy i spuchnięte poliki, a włosy na każdą stronę świata. Płakał...
Wtuliłam się w niego mocno i rozpłakałam, kiedy w międzyczasie Hope opowiadała, co się stało.
- Co się stało? - szepnął wprost do mojego ucha.
- Naomi jest cała i zdrowa - powiedziałam wtulając się w niego mocniej. Uczucia - to zawsze nad nami góruje. To zawsze z nami wygrywa.
Oczywiście są nieliczne przypadki osób, które kierują się rozumem, a nie uczuciami, ale jednak większość z nas zna to uczucie, kiedy właśnie uczucia nad nami górują, a my nic nie możemy zrobić.
Czy ja miałam jakiekolwiek uczucia względem Rossa? Owszem. Nieraz pozytywne, nieraz negatywne. Ale zawsze były. I ja byłam z tego dumna.
A czy teraz posiadam uczucia do Rossa?
To pytanie mnie nurtowało Cały Czas. Miałam dosyć, ponieważ sama nie wiedziałam, co czuję do przyjaciela. I czy jest mi obojętny.
Bałam się, że mogę żywić do niego głębszą sympatię, ale jeszcze bardziej się bałam, że jednak traktuję go tylko jako przyjaciela...
<Dwa dni później>
- Myślicie, że możemy ot tak powrócić do muzyki? - spytała Hope. Nie była do końca przekonana co do tego, by znów rozpocząć naszą karierę.
- Ja jestem co do tego w stu procentach przekonana i sądzę, że Ross też.
Pogodziłam się z nim, a mimo to, nasze relacje były napięte. Nie potrafiłam na długo spojrzeć mu w oczy i czasem go unikałam. Tak samo jak posiadałam niektóre kwestie Tabu, o których z nim nie gadałam.
- Ja też. Hope, wiem, że może ci być ciężko, ale chcieliśmy się spytać, czy dasz radę razem z nami tworzyć.
Hope uroniła jedną łzę, po czym szybko ją starła. Wiedziałam ile znaczy dla niej muzyka, ale bałam się, że nie będzie mogła już robić tego, co kochała.
- Kochani... Tu nie chodzi o samą białaczkę. Chodzi też o to, że cały czas mam obraz Alexa grającego na gitarze i dedykującego jakieś piosenki. Nie jestem w stanie do tego powrócić. Odeszłabym od zmysłów na scenie.
Miała rację. Nie mogłaby powrócić do muzyki właśnie z tego względu - bo za bardzo kochała Alexa. Ja też, ale pogodziłam się z jego odejściem.
Myślałam, że na początku umrę z tęsknoty, ale teraz wiem, że jestem silniejsza niż mi się zdawało. Kochałam Alexa i zawszę będę.
Zawsze będzie moim starszym o kilka minut bratem, którego nader kochałam. Zawsze przypominając go sobie, będę widziała mamę i tatę, gdyż był ich mieszanką.
Zawsze myśląc o nim, będę też przypominała sobie nasze chwile oraz Rossa.
Zawsze...
- Rozumiemy cię Hope - powiedział Ross czule obejmując siostrę. Patrząc na to bardzo mi tego brakowało.
Mimo, że Ross był totalnym egoistą, o czym świadczyła sytuacja sprzed dwóch lat, to mimo to był czuły i opiekuńczy. Dokładnie jak Alex.
Mieli wspólne cechy, ale też się od siebie różnili. Mimo to dogadywali się bardzo dobrze.
Obu mi ich brakuje - Rossa jako najlepszego przyjaciela, a Alexa jako moje uzupełnienie. Wypełnienie mojej pustki w sercu...
- Czyli powracacie z Laurą sami do muzyki? - spytała.
Teraz to było już oczywiste. Wracaliśmy. Mieliśmy wydać płytę. Ale okazało się być to trudniejszym zadaniem niż oczekiwaliśmy...
***
Witajcie... Mam małego doła, stąd długi czas oczekiwania na rozdział.
Rozdział jest krótki, bo było mało komów.
Nieubłaganie zbliżamy się do końca bloga. Mam nadzieję, że was zaskoczyłam snem Laury, bo większość z was bardzo przeżywała śmierć malutkiej.
Początkowym zamierzeniem, kiedy wprowadziłam ją do tego bloga była właśnie jej śmierć na oczach innych.
Ale postanowiłam zmienić fabułę. Za to, co po prostu... Z czym nie mogę poradzić sobie w życiu, o tak powiem.
Rozdział z dedykiem dla ostatniego koma czyli: Princess of  Darkness :)
Do napisania!

wtorek, 18 sierpnia 2015

26 ,,Każdy krok w odpowiednim kierunku, przybliża nas do szczęścia"

Nie mogłam z siebie nic wydusić przez jakiś czas, co wiązało się z mega krępującą ciszą, w której nie chciałam tkwić.
Ale jedno mnie zastanawiało... Jaki musiał być Ross, skoro Alexa, sam Alex, zaproponował zranienie mnie? Czy Ross był jakiś... Inny niż go znałam?
Odpowiedź na te pytanie chciałam usłyszeć, jednocześnie nie zadając go. Może kiedyś. Nie dziś. Dość pytań i dość odpowiedzi, z jakimi Ross musiał się zmagać.
Za dużo informacji jak na jeden dzień. Od czego się zaczęło, a na czym - skończyło.
Ale sądzę, że chyba rozsądne jest w takim momencie powiedzieć cokolwiek, choćby wyrazić odrobinę szoku, mimo, że to nasze całe ciało jest nim przepełnione.
Czasem jednak trzeba dogłębnie powiedzieć, co się na dany moment myśli.
- Kochałeś mnie? - spytałam nieśmiało, a moje policzki po raz kolejny mimowolnie stały się mocno czerwone.
Czasami się zastanawiam, dlaczego nie potrafię nad tym panować. Ross natomiast był już w swoim naturalnym kolorze skóry. Widać, że już mnie chyba nic więcej nie czeka, co by pogorszyło sytuację.
Ross pokiwał twierdząco głową i powiedział:
- Tak. Kochałem cię. Dlatego Alex zaproponował zerwanie przyjaźni, by mi przeszło.
- Ale jak to się stało? - nadal nie dowierzałam.
Zaśmiał się i pokręcił głową. Zdziwiło mnie to.
- Laura, nie da się określić dnia, ani godziny. Nagle w jednym momencie zdajesz sobie sprawę, że podoba ci się dana osoba i jej dobro jest ważniejsze od twojego. Nagle wiesz, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje, a osoba, z którą rzekomo się przyjaźnisz jest dla ciebie najważniejsza, a ty zrobisz wszystko, by z nią być.
Lekko oszołomiona uśmiechnęłam się pogardliwie.
- To ty najwyraźniej mnie nie kochałeś, skoro tak łatwo odpuściłeś, zamiast walczyć.
Otworzył lekko usta ze zdziwienia, ale ja nie miałam zamiaru kryć swoich negatywnych emocji.
Mógł walczyć. O naszą przyjaźń. Nie pozwolić wylać mi tylu łez z jego powodu. Mógł mi powiedzieć. Zrozumiałabym. Nie nakrzyczałabym na niego. Nadal byśmy się przyjaźnili.
- Zrozum, że wtedy nie mogłem. Zresztą bałem się twojej reakcji.
- Oh czyżby? - spytałam.
- Tak. Słyszałaś kiedyś cytat: ,,Mężczyznę można 'wykastrować' jednym zdaniem: wolę, abyś był moim przyjacielem, niż kochankiem".
Bardzo dobrze znałam ten cytat. Należał do Woody'ego Allena. Kiedyś śmiałam się z niego razem z Hope.
Teraz chyba do mnie dotarło... Ross bardzo interesował się dziewczynami i Alex bał się, że mu się znudzę. A nic mi nie mówił, bo bał się, że mogę go również zranić, chcąc być tylko jego przyjaciółką. Zrozumiałe.
- W takim razie wolałeś mnie ranić przez te dwa lata, zapewne raniąc też siebie, ale kiedy ci przeszło, postanowiłeś wrócić do naszej przyjaźni?
Pokiwał twierdząco głową. Mężczyźni.
- A co jeżeli ja bym się w tobie zakochała, hm? Pomyślałeś o tym? Przecież sam mówiłeś, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Jeżeli teraz wróciłeś do ,,przyjaźni" a ja bym cię darzyła jakimś uczuciem, co miałbyś zamiar z tym zrobić?
Milczał. No tak. 
- Znowu byś mi powiedział: znienawidzimy się, a jak ci przejdzie, to wrócimy do przyjaźni?
Znowu głuche milczenie. Rozpłakałam się. Jak on mógł mi to zrobić? Zranił mnie i ranił przez dwa lata.
Dogryzał, nienawidził... Pokazywał, jak bardzo ma mnie gdzieś, a tyle lat przyjaźni nic dla niego nie znaczyło.
Miałam wtedy 18 lat. Kończyłam dojrzewanie, ale okropnie potrzebowałam wsparcia najbliższych, bo nie radziłam sobie z emocjami. Ross dobrze o tym wiedział. I co? Nawet to go nie powstrzymało od tego, by mnie ranić.
- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia? - spytałam szlochając. Emocje uwalniały się wraz z każdą łzą.
Pokiwał przecząco głową. Dotknęłam otwartą dłonią moich ust. Płakałam, jak jeszcze nigdy, a on tylko spuścił głowę. 
- W takim razie nie musisz już tu dłużej siedzieć - powiedziałam. Mimo, że samo wypowiedzenie tych słów sprawiło mi ból, a jeszcze większy to, że Ross postanowił tak zrobić, to jednak twierdzę, że na ten moment chciałam być sama.
Kiedy już otworzył drzwi wejściowe, spojrzałam na niego, a on odwrócił się w moją stronę. Patrzał na mnie oczyma pełnymi łez. Szepnął ciche ,,przepraszam" i wyszedł.
W tamtym momencie, mimo, że zaniosłam się łzami, tak bardzo chciałam szybko podbiec do niego, rzucić się mu na szyję i płakać w jego objęciach, w których czułam się bezpiecznie.
Ale wiedziałam, że to by pogorszyło by sprawę.
Spojrzałam na ekran telefonu. Sms. Przejechałam trzęsącą dłonią po ekranie mojego telefonu i odczytałam wiadomość:
,,Bądźcie z Rossem o 18:00 w szpitalu. Naomi..."
Hope wysłała tego sms-a. Nie wiedziałam, o co chodziło z malutką, ale to nie mówiło o niczym dobrym. Przesłałam tego sms-a do Rossa. Nie chciałam się z nim spotkać twarzą w twarz. Nie teraz.
Zablokowałam telefon i cały czas szlochając - położyłam się na kanapie. 
Po chwili zaniosłam się głośnym krzykiem z mieszaniną gorzkich łez. I cierpienia...
***
Przed 18:00 dotarłam do szpitala. Miałam spuchnięte powieki, beznamiętny wzrok... Czułam się też okropnie, niczym wrak człowieka, który ledwo stąpa po ziemi.
Dotarłam pod salę małej, gdzie spojrzałam na obraz będący przede mną. Hope wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć. Rodzice dziewczynki szlochali w swoich ramionach. Rossa jeszcze nie było.
- Hope, co się stało? - spytałam.
Nie musiałam prosić o odpowiedź. Oczy ponownie w dzisiejszym dniu zaczęły mnie niemiłosiernie piec, mocno szczypać.
Nie chciałam znów płakać, bo byłam na to zbyt zmęczona. Zaczęłam więc ciężko oddychać. 
Ślina tkwiła mi w gardle, więc po chwili zaczęłam się dusić. Po chwili ktoś objął mnie ramionami od tyłu i odwrócił w swoją stronę, jednocześnie przytulając moją głowę, do swojego torsu.
Wtuliłam się w niego, jak w pluszowego misia, a on gładził moje włosy i plecy. 
Łzy skapywały mi jedna po drugiej, ciągle mając obraz cierpienia. Nie widziałam nic. Mgła przed oczyma mi to utrudniała.
Czułam tylko, jak słone łzy Rossa skapują ca moje włosy. Uspokajał mnie, ale nie na tyle, by pogodzić się z kolejną tragedią w moim życiu...
***
Witajcie kochani. Mam dziś zły dzień niestety, ale postanowiłam napisać ten rozdział na siłę, za to, że ponowiliśmy rekord komentarzy! Pod poprzednim rozdziałem było... 51 komów!
Ostatni należy do Anonimkowej Ani, której dedykuję ten rozdział.
Dziękuję za wasze wsparcie. Przepraszam, że rozdział nie jest najdłuższy, ale to przez mój humor.
Stąd taki nastrój w dzisiejszym rozdziale.
Już niedługo ;)
Pamiętajcie o komach! Ostatni ma dedykację ;)
Do napisania!

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

25 ,,Z prądem nie zawsze płynie czysta woda"

Rossa zachowanie dziwiło mnie coraz bardziej. Stawał się nerwowy, bardziej czerwony, dłonie mu się trzęsły, a sam ciężko oddychał.
Nie wiedziałam, że to dlatego, iż ma mi powiedzieć dopiero najgorsze. Ta część z Grace była jakby to powiedzieć... Dobrą wiadomością.
Czasem od dobrych ludzi nie zawsze wypływają dobre rzeczy. Ross był dobrym człowiekiem, jeżeli tak mogę go określić, ale to, co za chwilkę miał mi zamiar powiedzieć, a z czego w tym momencie sprawy sobie nie zdawałam, miało mnie mocno zaboleć, zranić.
Jakby ktoś sztylet pchnął mi w serce, a zarazem mówił: ,,Przepraszam". Miało nastąpić nielogiczne z logicznym, piękne z obrzydliwym, prawdziwe z kłamliwym...
Przez te całe dwa lata żyłam pod otoczką pięknego kłamstwa, nie mając pojęcia, że Ross zaraz wyjawi mi okrutną prawdę, której wbrew pozorom mocno się obawiałam. Nie miałam pojęcia o niczym, dotychczas.
Czasem się zastanawiam, czy Hope wiedziała i może dlatego tak bardzo chciała nas pogodzić, a niekiedy nawet nas czymś szantażowała. Przecież normalny człowiek (jeżeli tak to mogę nazwać) by chciał naszego dobra, prawda?
Ross znów przetarł swoje czoło wierzchiem dłoni i nie spuszczał ze mnie wzroku.
Nie nie zapowiadało, by miał to w końcu uczynić, mimo, że im dłużej na mnie patrzył, tym bardziej policzki mu płonęły.
Lecz następne 7 słów... 7 słów! Zniszczyło moje życie...
- Alex prosił mnie bym zerwał naszą przyjaźń.
To było zdecydowanie o wiele gorsze od wyznania miłosnego do Grace Coolins.
To było jak grom z jasnego nieba... Jak sztylet wbijany w serce... Czułam się jak jedna z tych demonicznych laleczek voodoo, której ktoś wbija szpilki w całe ciało.
Normalnie mnie sparaliżowało. Nie obchodziło mnie, że Ross czeka na mnie wyczekująco. Czas jakby się zatrzymał, a jakaś dziwna siła rozrywała mi serce na strzępy.
Moje oczy zaczęły nie miłosiernie szczypać, a po chwili gorąca ciecz wydostała się na powierzchnie mojego policzka.
Otworzyłam szerzej oczy, a mimo to łzy wykapywały z nich same. Bolało. Bardzo zabolało.
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, szczególnie od Rossa. Co gorsza mój brat był zamieszany w moją dwuletnią mękę, którą przeżywałam każdego dnia, kiedy pokłóciłam się z Rossem.
Moje oczy beznamiętnie patrzyły przed siebie, w czarny fotel. Ross natomiast dotknął kciukiem delikatnie mojego policzka, więc przeniosłam gałki oczne w jego oczy.
W miejscu, gdzie starł mi łzy zostawiał lekkie mrowienie, które nie przechodziło nawet wtedy, gdy już zabrał dłonie.
- Ale... - to było jedyne słowo, jakie zdołałam wypowiedzieć.
Miałam ochotę krzyczeć, być wściekła i uciec stąd jak najdalej, jednocześnie zachowując spokój i zostając. Razem. Z nim.
- Daj mi wytłumaczyć - poprosił, jakby czytając w moich myślach.
Nie ucieknę. Nie stchórzę. Nie teraz.
- Nie mam zamiaru zachowywać się jak rozkapryszona nastolatka, która mylnie wyciąga wnioski. Myślę, że tłumaczenie się jest konieczne.
Sama siebie zaskoczyłam tą wypowiedzią.
Niby nie chciałam znać odpowiedzi, a jednak. Sama czasami nie wiem czego chcę, dlatego to moje usta i mój mózg podejmują decyzję. Gdyby serce miało podjąć, Ross leżałby martwy bez możliwości wyjaśnienia zaistniałej sytuacji.
Nie boli mnie zakaz Alexa. O nie. Bardziej to, że Ross nie zrobił NIC by się mu przeciwstawić. Co gorsza, najwyraźniej przyjął jego pomysł.
- Jakiś miesiąc później byłem u Alexa. Powiedziałem mu coś. Wtedy trochę mnie, że tak powiem, zjechał. Nie chciał przyjąć do siebie tych informacji, które mu przekazałem.
Ross mówił nieznanym mi szyfrem. Ni w ząb nie rozumiałam, co Ross miał zamiar mi przekazać, poprzez to zdanie.
Nie wiem, w jaki sposób to miało być wytłumaczenie.
Nie mrugał. Nie spuszczał ze mnie wzroku. To było zarazem krępujące, jak i pokrzepiające. Nie mogłam odczytać jego emocji. Czułam się jak robot z zepsutym skanerem. On mnie znał na wylot i mógł przewidzieć każdy mój ruch.
Ja niestety na ten moment czułam się bezradna. Nieprzygotowana. Ascetyczna.
On wiedział w tym momencie o mnie więcej, niż ja o sobie chyba kiedykolwiek. Tak bardzo chciałam się teraz do kogoś przytulić, ale nie miałam do kogo.
Tak bardzo chciałam poznać prawdę, ale Ross za wszelką cenę nie chciał mi powiedzieć wprost.
Czułam się jak jego marionetka. Robił ze mną co chciał, jakby miał nade mną władzę, przewagę. W rzeczywistości tak było, ale ja wcale nie miałam zamiaru się do tego przyznawać. No bo czy ktokolwiek by chciał?
- Powiesz mi? - spytałam ochrypłym głosem.
Bez mrugnięcia okiem, znów zaczął się we mnie wpatrywać i po prostu pokiwał twierdząco głową. Wcale mnie to nie usatysfakcjonowało. Przecież ja nadal nie miałam wpływu na to, kiedy mi powie.
Nadal czułam się beznadziejnie, jednak coś mi mówiło (jak się okazało - słusznie), że Ross jednak ukróci moje męki.
- Powiedziałem mu prawdę.
No masz! Co to była za prawda? Tego teraz mi nie powiedział. Czy ja kiedykolwiek wyjdę z tego kłamstwa? Tej plątaniny uczuć?
Dostałam sms-a. Nie odczytałam go. Zamiast tego tępo wpatrywałam się w jego ślepia, jakby to miało mi przyspieszyć czas oczekiwań. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie - wydłużał go. Nie miłosiernie czas mi się wydłużał.
Miałam gdzieś tego sms-a, która jest godzina, czy co dziś będę robić.
Żyłam chwilą. W zasadzie zdałam sobie sprawę, że to jest jedyna rzecz, którą chcę poznać, a potem mogę umrzeć.
Ross też nie przejął się za bardzo sygnałem wiadomości. Tak jakby go w ogóle nawet nie usłyszał, co było dziwne.
- Powiedział mi, że przez to mogę cię zranić - zaczął. Zmrużyłam brwi - Że jestem pod tym względem beznadziejny, a on mi naprawdę zrobi krzywdę jeśli ja tobie zrobię cokolwiek. Powiedział, że moja prośba jest niemożliwa, bo ja i tak cię zranię, że będziesz mocniej cierpiała, niż kiedykolwiek indziej. Bał się o ciebie i to, co powiedział było prawdą. Stąd propozycja, byśmy przestali się widywać, co było trudne, ale też stąd mój brak reakcji. Brak chociażby najmniejszej próby tego, abym zaprzeczył. Wiedział, jaki jestem i dlatego takie było jego postanowienie.
Oczy miałam teraz jak ogromne monety. Rozszerzyłam je do granic możliwości.
To nie mogła być prawda. Teraz układało mi się wszystko w jedną całość. Teraz, to wszystko miało jakikolwiek sens. Teraz zrozumiałam.
- Ross, czy ty próbujesz mi powiedzieć... - nie dane mi było dokończyć, bo Ross od razu powiedział:
- Tak Laura. Próbuję ci powiedzieć, że Alex kazał mi zerwać naszą przyjaźń, bo nie chciał, bym cię zranił. Prosiłem go o zgodę, bo byłem głupi.
- Ale jaką zgodę? Co ty zrobiłeś? - spytałam nadal nie rozumiejąc, lub nie chcąc, by to była prawda.
- Laura, ja się wtedy zacząłem w tobie zakochiwać.
***
Witajcie kochani!
Dziękuję za rekordową ilość komentarzy! Aż... 41!!! Dlatego rozdział dedykuję I love Anonimek :D
Dziękuję wam kochani!!!
Postanowiłam was dłużej nie męczyć. Zresztą to już chyba 3 rozdział, w którym nadal jest scenka Rossa i laury, którzy mówią o swoich uczuciach. No matko! Ile można! 5 rozdziałów do epilogu, a ten dopiero się obudził XD
Spodziewaliście się? Nie? Ja też xD Alex to jednak był nie dobry... xD
Dziś mam meeeega dobry humor :D
Pamiętajcie - dużo komów - szybkie i długie nexty.
Pisało mi się przyjemnie, a skoro mamy ,,Raurę", która zna swoje uczucia (powiedzmy) to już chyba będzie z górki.
Chociaż coś mi się wydaje, że będę musiała przedłużyć bloga o ok. 5 rozdziałów :/
Mam za bardzo rozwiniętą fabułę i za bardzo zwlekałam z Raurą.
Mniejsza z tym. Teraz pora na pozostałych bohaterów! NO!
Ostatni komentarz pod tym rozdziałem dostanie dedykację :*
Do napisania!!!!

niedziela, 16 sierpnia 2015

24 ,,Zwycięża zawsze prawda - to oznacza, że prawdą może być tylko i wyłącznie zwycięstwo"

- Cóż... -zaczął. Tak. Te słowa nie były odpowiedzią na moje błagania.
Znów podrapał się po karku i przeczesał włosy. Każdy kosmyk opadł mu w inną stronę. Wyglądał uroczo...
Ogarnij się kobieto! Zaraz poznasz nękającą cię zagadkę! Nie zachwycaj się tak jego złotymi, miękkimi, cudownymi włosami, które...
Never mind.
- Ross. Wiem, że to, co chcesz powiedzieć może być trudne. No ale powiedz to w końcu!
Jak ja nienawidzę samej siebie. Czy ja muszę być taka mało cierpliwa?
No ja się pytam?
- Dobra. Powiem, ale nie bądź zła, okey? Bo to dla mnie trudne, więc mam problem z konstruowaniem zdania.
Spojrzał na mnie i znów nie odrywał wzroku od moich oczu. Miał teraz intensywny kolor, jak zawsze, kiedy był zestresowany czy speszony.
Miałam trochę złe przeczucie, że nie będzie chciał powiedzieć od razu, o co chodzi, ale na szczęście moje przeczucie okazało się być błędne.
- Mówiłem Alexowi o tym, że... No bo wtedy, kiedy to się stało... Wtedy się zakochałem.
Tego się nie spodziewała. Jak bardzo trzeba było być ślepym, by nie widzieć, że on się zakochał? Wtedy nie byliśmy tak zżyci. Alex to był jego najlepszy przyjaciel, a Hope była moją najlepszą przyjaciółką.
Mimo, że oboje znaliśmy sekrety tej dwójki, a oni - nasze - nikt nikomu tego nie powtarzał. To było w tym takie piękne.
Ale samo to, że Ross się zakochał, a mi o tym nie powiedział bardzo mnie zabolało. Naprawdę.
- W kim? - tylko tyle z siebie wydusiłam.
No a w kim? Pewnie odpowie ,,w dziewczynie", a przynajmniej tak myślałam, że tak mi odpowie.
Jednak Ross znów mnie zaskoczył, tym razem podwójnie. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Ani po nim, ani po nikim. Naprawdę po nikim!
- W Grace Coolins.
Teraz rozdziawiłam usta ze zdziwienia, a oczy miałam jak wielkie monety. Czułam, jak całe zaskoczenie bardzo, ale to bardzo mnie zaczęło przytłaczać. Naprawdę.
Czemu ja naprawdę tego nie dostrzegłam? I czemu ta odpowiedź mnie zabolała? Odpowiedź jest prosta - nie wiem. Nie mam bladego pojęcia, ale miałam zamiar się dowiedzieć.
Ross patrzył na mnie lekko speszony, gdyż zapewne nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Wydusiłam tylko:
- Tej Grace?
- Tak Laura. A znasz inną Grace Coolins?
Mało inteligentne z mojej strony. Postanowiłam więc jednak zapytać o bardziej nurtujące mnie pytanie.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Zaśmiał się cicho.
- Bo bałem się, że zareagujesz tak, jak teraz. Wtedy nie potrzebowałem przybicia, a wsparcia.
Teraz, to już w ogóle nie zakumałam. Gadali o mnie, znienawidził mnie niedługo po tej rozmowie, ale nagle mi wyznał, że powiedział Alexowi, że Grace mu się podoba.
Ja naprawdę nic z tego nie rozumiem. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane?
Spojrzał na mnie ponownie, z lekkimi wypiekami na twarzy.
- Powiedz więc mi, dlaczego tak bardzo to cię zmieniło?
Westchnął, a wypieki mu się powiększyły. Teraz naprawdę się bałam odpowiedzi.
- Pamiętaj, że miałaś nie być zła.
Teraz to już w ogóle zgłupiałam. Ale na co? Czyżby odpowiedź miała mnie zaboleć bardziej, niż myślałam?
- Zacząłem trochę kręcić z Grace, ale ona była o ciebie mega zazdrosna. Szczególnie, jak mówiłem jej, że byłaś pierwszą osobą, jaką pocałowałem.
Mimo, że byłam zła za pierwsze zdanie, to jednak świadomość pierwszego pocałunku jakoś mnie podniosła na duchu, więc odwróciłam głowę, by ukryć to, że się rumienię.
Schlebiało mi to, nie powiem. Ale czekałam na ciąg dalszy.
- Więc mnie znienawidziłeś?
Uśmiechnął się, co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło, więc wpatrywałam się w niego z lekkim niedowierzaniem.
- Nie Laura. Poszedłem po radę do Alexa. Powiedział, że jeżeli kiedykolwiek cię skrzywdzę to mnie zabije. Nawet go nie powstrzyma to, że jesteśmy przyjaciółmi. Powiedział, że jeżeli chcę się spotykać z Grace, to mogę, ale mam nie odrzucać ciebie. Powiedział też, że jeżeli zacznę chodzić z Grace, mam się liczyć z tym, że ja często zmieniam gust i ona szybko mi się znudzi, tym bardziej za to, co powiedziała o tobie. Więc zostawiłem Grace.
Zmrużyłam brwi. Teraz kompletnie nic mi się tu nie zgadzało. KOMPLETNIE! Skoro zerwał znajomość z Grace, nic nie miał zamiaru mi zrobić, to dlaczego mnie znienawidził?
To jest naprawdę bardzo skomplikowane.
Wyczekiwał tego, co powiem. Ale ja za bardzo nie wiedziałam, co powiedzieć. Skoro to wszystko jest takie mało logiczne, to pozostało mi jedno:
- Powiedz w takim razie, skoro Alex nie chciał, byś mnie ranił zrywając przyjaźń, to dlaczego to zrobiłeś?
Takiej odpowiedzi za nic bym się nie spodziewała. Była gorsza od całej Grace - divy szkolnej.
Zabolało....
***
Kochani, dziś krótko i na temat.
Chciałam poinformować, że rozdział jest krótszy, bo było mniej komów.
I nie był wczoraj z tego samego powodu.
Spodziewaliście się takiej odpowiedzi?
Osoba Grace jest już w zakładkach - bohaterowie.
Listę rozdziałów macie w spisie treści - uruchamiam od razu po wstawieniu.
Rozdział bez dedykacji. Im więcej komów - szybszy i dłuższy next.
Jak myślicie - co jest gorsze od Grace?
haha
Odpowiedź niedługo :*

piątek, 14 sierpnia 2015

23 ,,Wystarczy sekunda, by ktoś zmienił twoje życie tak, by już nigdy nie było takie samo. Jedna sekunda"

Z niedowierzania spojrzałam w podłogę i otworzyłam szeroko zarówno oczy jak i usta. Nie mogłam uwierzyć.
Czy moje życie to ciągłe komplikacje? Najwyraźniej. Jeżeli mam wyjaśnić to wszystko i nareszcie coś rozwiązać, mam tylko jedno rozwiązanie: muszę to wyjaśnić. A jak najprościej wyjaśnić? Twarzą w twarz. A jak najszybciej? Teraz siedzi obok.
Przejechałam dłońmi po swoich włosach, po czym zatrzymałam się na karku. Spojrzałam na jego twarz. Patrzył na mnie i lustrował każdy element mojej twarzy w totalnym skupieniu połączonym z milczeniem.
Cisza. Niema, głucha cisza. Kto jej nienawidzi? Jak jest niezręczna - każdy. Jak przyjemna - nikt. Ale taka.. Niezręczno-przyjemna... Dziwne, no nie?
- W takim razie, czemu przestałeś mnie lubić? - spytałam niczym mała dziewczynka, która płacze, bo tata nie chciał jej kupić lalki.
Tak się też czułam - bliska płaczu mała dziewczynka, nie radząca sobie z uczuciami.
Teraz zatrzymał swój wzrok na moich oczach. Lekko otworzył usta i cichutko przez nie oddychał.
Zamknął na chwilkę oczy, by znów po chwili je otworzyć i ukazać całokształt swojej twarzy wraz z ich czekoladowo-miodowym odcieniem.
Skąd miodowym? Jego iskierki w oczach miały taki kolor.
- Cóż... Mówiłaś, że w kinie już się dowiedziałaś.
Teraz mi się szerzej oczy otworzyły. Kurcze no! Czyli jednak! To przez to?
Lekko pociągnęłam moje włosy, równocześnie wyrywając sobie kilka. Teraz do mnie dotarło, że Ross zaczął mnie nienawidzić, bo...
- Alex z tobą rozmawiał, prawda? - spytałam.
Pokiwał głową na znak potwierdzenia mojej tezy.
- Co ci dokładnie powiedział?
Byłam bardzo zdeterminowana poznać odpowiedź na te nurtujące pytanie. Ross wypuścił głośno powietrze, ale zaraz zaprzeczył:
- To, co mi mówił i w jakim sensie, nie powinno cię już interesować.
Zabolało, tak jakby mówił ostro ,,Nie twój interes", choć w rzeczywistości powiedział to łagodnie i spokojnie, tak, bym nie czuła się urażona.
Jednak nie zadowoliła mnie jego wypowiedź.
- Ross, powiedz mi. Jeżeli mamy to wszystko wyjaśnić, to powinieneś mi powiedzieć - nadal naciskałam.
Ross wahał się chwilkę, jednak upierał się przy swoim. On również był uparty, co wcale mnie nie dziwi. Miał charakter.
Nadal wpatrywał się w moje oczy, a ja nie miałam zamiaru spuszczać wzroku. Niech wie, że ja też nie odpuszczę.
- Laura, mówiłaś, że wiesz. Byłem pewien, że znasz prawdę. Ale dobrze jednak, że nic więcej ci się nie przypomniało. To była prywatna sprawa między mną, a Alexem - dodał.
Zaśmiałam się cicho, ale wcale nie było mi do śmiechu. To było jakby... Z pogardą. Sama, choć nie chciałam, wyszłam na zimną i podłą dziewczynę bez uczuć. jeden gest.
- To dlaczego wtedy mnie pocałowałeś?
Teraz zabawiłam się w inną grę. Po trupach do celu.
Odpowiedź przyszła niemalże natychmiastowo.
- Pod wpływem chwili.
Czemu musisz być taki inteligentny, że potrafisz pominąć moje pytania, jednocześnie sprawiając wrażenie, że wyczerpujesz temat?
Czemu ja tego nie potrafię? Kurcze, większość ludzi togo nie potrafi.
- Oh czyżby? A wczoraj? W szpitalu? Te ,,dotknięcie dłoni"? - spytałam dalej drążąc temat. Znów nie musiał się zastanawiać, co powiedzieć. Odpowiadał automatycznie, bez mrugnięcia okiem. Nadal z kamienną twarzą i nadal siedząc obok mnie i lustrując moją twarz.
- Ty dziś też dotknęłaś mojej dłoni, by mnie pokrzepić. Czyż to nie gest czułości, który wspiera w trudnych chwilach swoich przyjaciół?
Szlag. I tu mnie ma! Ja też mu takie coś robiłam.
- A trzymanie mnie za dłoń podczas pogrzebu?
- Wspierałem cię, a ty nie protestowałaś.
- Byłam załamana.
- Dlatego postanowiłem cię wspierać.
- Kiedy powiedzieli, że mam cudownego chłopaka, a mieli ma myśli ciebie - nic nie powiedziałeś.
Zaśmiał się i przekręcił lekko głowę. Już myślałam, że go zagięłam, więc wydymałam usta w uśmiechu tryumfu. Jednak życie płata figle. Mój uśmiech zszedł bardzo szybko.
Szybko podniósł i opuścił brwi, po czym lekko mrużąc oczy odpowiedział:
- Uznałem, że nie był w tym momencie czas na wyjaśnienia. Zresztą sama mogłaś zaprzeczyć, czyż nie?
Przebiegła szuja! Jak on dobrze potrafi to rozegrać..
Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia, na co podniósł jedną brew, jakoby mówiąc: ,,Nadal masz jeszcze jakieś pytania, którymi chcesz mnie zagiąć?"
Tym razem postanowiłam działaś prosto z mostu, wiedząc, że konsekwencje mogą być... Straszne.
- Rozmawiałeś z Alem o mnie - powiedziałam. Bardziej stwierdzając, niż pytając.
Opuścił brew i westchnął cicho. Jednak musiał naprawdę być zestresowany, gdyż jego klatka piersiowa mocno podniosła się i opadła.
Tym razem uśmiechnęłam się w tryumfie, bo wiedziałam, że nie odpowiadając tak szybko to ja mam rację.
- Rozmawialiśmy na wiele tematów...
- Ross!
- No dobra! Gadaliśmy o tobie! Zadowolona?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - uśmiechnęłam się i to naprawdę szczerze.
Teraz pozostało mi wyciągnąć parę innych szczegółów. Skoro gadali o mnie, to dlaczego Ross stał się inny? Co powiedział mu Al?
Normalne pytania na miarę seriali typu: ,,Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Czuję się jak Sherlock Holmes, który jest o krok od rozwiązania zagadki Psa Baskervillów. Za dużo lektur...
- Jesteś podła - powiedział mrużąc brwi i komicznie udając focha.
Tak! 1:0 dla Laury! Teraz czuję się jak na meczu. Ah ta fala emocji! Całe ciało mi rozpiera od nadmiaru euforii, gdyż w ciągu kilku/kilkunastu minut poznam odpowiedź.
- Nie podła, a wredna. Skoro gadaliście o mnie... Co on ci dokładnie powiedział?
Nie musiałam pytać, by znać odpowiedź jednak bardzo byłabym usatysfakcjonowana, gdybym usłyszała to z jego ust.
- Przecież wiesz - dodał. Wiedział, że wiem. Nie było trudno się domyślić.
- A skąd wiesz, że wiem? - no Laura. Udawanie głupiej wychodzi ci lepiej niż sądziłam! Brawo, tak trzymaj. Może dostaniesz za to jakąś nagrodę?
A nie, czekaj. Ty nie udajesz. Ty jesteś głupia.
Kocham cię mózgu...
- Marszczysz nos. Twoje źrenice tryumfalnie się powiększyły, a ty masz tiki na policzkach by tylko nie wybuchnąć śmiechem. A tak poza tym to nie wiem - to ostatnie zdanie było sarkazmem.
Przewróciłam oczami. Jak ja bardzo chcę to usłyszeć, kiedy on to wypowiada! No dalej!
- Ross, powiedz mi. No proszę cię! - byłam już teraz totalnie zdesperowana.
Nie miałam zamiaru dłużej grać twardej, na co teraz on prychnął, ale z szerokim uśmiechem i mocnymi rumieńcami.
Szykował się, by mi powiedzieć. To trochę zapewne wstydliwe mówić o swoich uczuciach, gdy się jest chłopakiem. Nam dziewczyną przychodzi to zazwyczaj z łatwością, gdyż jesteśmy wylewne. Nie mówię tu o kobietach aberracyjnych, ale o zwykłych przypadkach.
Mężczyźni to z natury macho (pomijając heterogonicznych), a Rossowi naprawdę ciężko zawsze było wyrażać rozmaite emocje.
Jednak, co mi się zawsze w nim podobało, potrafił dla innych zrobić wyjątek. Dla osób, na których mu zależało.
Czy mam się poczuć wyjątkowa?
- Laura.. Wtedy... Ja naprawdę nie chcę o tym mówić - poprosił spuszczając głowę.
Zwęziłam usta w linijkę i powiedziałam:
- Proszę. Zrób to dla mnie.
Spojrzał mi prosto w oczy. Odpłynęłam...
***
Miał pojawić się jutro, ale właśnie wchodzę, a przed chwilką Anonimowa ,,Nuss" napisała mi fajny kom... Mówię sobie: masz 26 komów - daj im rozdział i nie każ czekać!
Rozdział z dedykiem dla In, Lauren oraz Mandy Marano.
Co do rozdziału... Nie wiele zdradza, choć myślę, że to i tak za dużo. 
Następny rozdział wcale nie będzie ,,nieprzewidywalny" czy coś.
Jak będzie dużo komentarzy postaram się wstawić jutro wieczorem.
Dziękuję za wsparcie i komentarze.
Bym zapomniała! Marta - skomentowałaś wcześniej z anonimka i zapytałaś ile miałam blogów.
Zaczęłam na fb jako Rauslly pisać na własnej stronce Austin & Ally. To był mój pierwszy blog, bo go opublikowałam potem na blogspocie jako ,,Story of Raura". Potem był ,,Lynch vs Marano", ,,Raura Amazing Love" (choć mało osób wie, że on nadal istnieje), ,,She is Enigma", ,,Rossy i Laura: hate or love", ,,I see Dark" oraz tu obecny: ,,Follow your dreams".
Story of Raura i Lynch vs Marano został usunięty i za późno chciałam go przywrócić. She is Enigma posiadał OS'y. I see Dark ma chwilową przerwę po epilogową, Raura Amazing Love oraz Rossy i Laura hate or Love to blogi, których nie piszę sama i rzadko coś publikujemy (ale są!) i follow your dreams to mój obecny.
To chyba wszystko xD
Do napisania!

czwartek, 13 sierpnia 2015

22 ,,Odkąd tu jesteś, czuję się jak na wojnie uczuć"

NOTECKA, która jest dedykowana dla In (Invisible).

- A co wtedy było? - spytał Ross, udając głupiego. Skąd wiedziałam, że bank kłamie?
Jego źrenice przeraźliwie się skurczyły i wyglądał na mega przestraszonego.
- Ross, nie rób ze mnie idiotki - dodałam zaciskając zębi i pięści.
Westchnął spuszczając głowę i przejechał otwartą dłonią po karku.
- Nie pamiętam takiej daty - nadal udawał, że nie wie, o co chodzi. Tak bardzo nie chciał tego powiedzieć...
Jaki miał w tym cel? No jaki? Przecież mógł prosto z mostu mi powiedzieć, o co dokładnie chodzi.
Postanowiłam wygrać z nim. Mówić do niego bardzo spokojnie, bez nerwów.
- Ross. Wczoraj, na pogrzebie mojej mamy mówiłeś, że nie byłeś tak szczęśliwy od 5 października. Tego października dwa lata temu. O co chodziło? - spytałam mówiąc wolno i wyraźnie.
- Nie pamiętam, żebym mówił coś takiego...
- Ross, no! - krzyknęłam bardzo zdenerwowana.
Spojrzał na mnie oddychając ciężko, po czym zaczął nerwowo wykręcać palce. Aż przez chwilkę mi się go tak żal zrobiło, że miałam ochotę powiedzieć: ,,No dobra. Nie mów". Ale przecież on musi mi powiedzieć. Jak nie powie, będę załamana. Znam siebie. Będzie mnie to nurtowało i męczyło. Jak teraz odpuszczę, to już nie mam co liczyć na to, że on mi serio to powie.
- Ty naprawdę tego nie pamiętasz? - spytał.
Tego nie pamiętasz... Tego nie pamiętasz... Kurcze, zawsze pamiętam dużo rzeczy, ale co mógł mieć na myśli, mówiąc: tego?
- Ross, nie baw się ze mną w kotka i myszkę, ale powiedz. Nie wiem co może być tym, co może być. Bo móc może być to tym, czym może, ale ja mogę nie wiedzieć, czy myślimy o tym samym - tak. Zdanie bez ładu i składu. Postanowiłam więc dokończyć - Wydarzenia pamiętam, ale ta data jakoś dziwnie nic mi nie mówi - dodałam.
Ross ponownie zaczął ciężko oddychać, a miałam wrażenie, że te palce zaraz sobie ukręci, jak tak dalej będzie je wyginał.
Postanowiłam go uspokoić, więc dotknęłam jego dłoni, na co się uśmiechnął. Odwzajemniłam gest. Ale miejsce mojego ciała, którym go dotykałam po chwili zaczęło mnie mrowić, a nawet parzyć, a brzuch myślałam, że mi rozsadzi.
Co jest?
Po chwili cofnęłam dłoń i powiedziałam cicho: ,,Mów". Westchnął więc ponownie, ale przestał robić to, co robił.
Nie był już zdenerwowany, ale wręcz spokojny. Nie wiem, czy to za sprawą mojego dotyku, czy może odwzajemnionego uśmiechu. A może od jeszcze innego czynnika. W każdym bądź razie - przemógł się.
Spojrzał na mnie ponownie, a coś, niczym cień uśmiechu rzuciło się mu na twarz. Nagle pojawiły się mu dwa wypieki, świadczące o tym, że się zawstydził.
Czyż to nie słodkie?
- Pamiętasz jak się przyjaźniliśmy? - spytał. Czy on naprawdę nigdy nie dojdzie do tego, co ma powiedzieć?
A może mam iść tym tropem... Zadziwiające jak jedna data potrafi wywołać taką ciekawość, że aż to frustrujące, gdyż tylko jedna osoba mogła mi powiedzieć, co się wtedy stało.
Tak Ross - to byłeś ty.
- Tak. Pamiętam niemalże wszystko, ze szczegółami... Ale Ross, ja kompletnie nie mam pamięci do dat - przypomniałam przyjacielowi.
Zaśmiał się cicho. Wiedział o tym. Lepiej, niż ktokolwiek inny. Naprawdę. Kochałam go jak przyjaciela, a więź miałam z nim jak z bratem.
Czasem nasze relacje wykraczały poza normy przyjaźni, ale kiedy tak nie jest? W sensie w przypadkach damsko-męskich?
- Tak Lau... Pamiętam - już kiedy ponownie wypowiedział ,,Lau" mój żołądek właśnie zrobił salto.
Ah... Kocham mój organizm. Tak. To sarkazm. Sarkazmem jest też, że przy Rossie zawsze się czuję komfortowo.
Pewnie myślicie - a nie czujesz się? Nie. Kiedy tylko mnie dotknie (choćby specjalnym ,,przypadkiem") czuję się.. Nieswojo. Inaczej. Ale to miłe uczucie. Choć nie zawsze.
Czy ja muszę tyle myśleć?
- Więc do czego zmierzasz? - spytałam.
Jego oczy skierowały się na moje oczy, a iskierki można było dostrzec na kilometr. Ale jego uśmiech... Ten żartobliwy uśmiech, w czymś mnie zaskoczył.
- Do odpowiedzi na twoje pytanie - zaśmiał się.
Tak. Teraz poczułam się na pewno skompromitowana.
Dlaczego? Nie powinnam, a jednak ta jakże cenna uwaga mnie do tego ,,przymusiła". Coś ostatnio naprawdę za dużo myślę...
Gdybym żyła w średniowieczu, zapewne zostałabym spalona na stosie, albo gorzej - była poniewierana. W tamtym okresie dziewczyny miały ładnie wyglądać i zajmować się domem. Jak któraś myślała... Od tego, krótko mówiąc, byli mężczyźni.
Czasem cieszę się, że Ross nie czyta w myślach. Gdyby znał moje... Never mind.
- W takim razie - mów. Już nie przeszkadzam - uśmiechnęłam się przepraszająco dając mu dojść do słowa, które zapewne i tak przerodzi w pytanie.
- A pamiętasz, że czasem nasze relacje były... inne? Zanim byliśmy pokłóceni?
Tak Ross. Pamiętam każdy szczegół tych relacji...
Chwila...
Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, a dłonie pociły się niemiłosiernie. Moje policzki nabrały czerwieni płomiennej, jakbym właśnie paliła się w piecyku. Zalała mnie fala zaskoczenia i zażenowania. jeżeli myślimy o tym samym... To ja chyba nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.
Tak zaschło mi w gardle, że na siłę przełknęłam ślinę, ale i tak nie wydusiłam z siebie słowa. Po prostu pokiwałam twierdząco głową.
- Więc 5 października Lau, to dzień... W którym... Jakby to powiedzieć... Robiliśmy żart twojemu bratu i przestraszyliśmy go, że ja nie żyję. Myślę, że reszty się domyślasz. To był dzień, w którym nasze relacje się popsuły...
Zakończył. Spuścił swój czerep. Mu też płonęły policzki. Tak bardzo chciałam się wtedy zapaść pod ziemię! Tak bardzo żałowałam pytania, jakie wypadło z moich ust i to męczenie Rossa, by mi powiedział..
Ale mój mózg nie dał za wygraną. O nie! Mój głupiutki móżdżek (lub jego brak...) zaczął męczyć nie tylko Rossa, ale i mnie.
Przed oczyma stanął mi obraz wydarzeń, ale jednak chciałam poznać odpowiedź na jedno pytanie.
- Dlaczego w takim razie to pogorszyło nasze relacje, zamiast je zmienić na lepsze?
Tak Laura!  Brawo inteligencie! Właśnie stąpasz po kruchym lodzie w słoneczny dzień! Co za głupia z ciebie istotka...
I po co się pytałaś? No tak! Jeszcze spójrz mu prosto w oczy!
Nienawidzę cię mózgu...
- Odepchnęłaś mnie! Jak miałem się zachować?
To teraz mnie zaskoczył. Że co proszę?
- Że co ja zrobiłam? - spytałam. Nie sądziłam, że to mi powie. Bardziej myślałam, że to jakiś chory żart, albo, że się przesłyszałam.
- Poszłaś do mnie pomóc mi zmyć to coś z twarzy. Wtedy.... Kiedy... Sama wiesz. I wtedy mnie odepchnęłaś po czym uciekłaś z pokoju.
Że co proszę?! Tylko to cisnęło mi się na usta, ale powstrzymałam się.
Dlaczego Ross w taki sposób się poczuł? Dlaczego?
- Ale to wyglądało inaczej. Zbliżyłeś swoją twarz do mojej, co już było sporym zaskoczeniem. Kiedy mnie pocałowałeś byłam w mega szoku. I nagle słyszę kroki na górę, więc co miałam zrobić? Spanikowana poszłam zobaczyć, czy czasami Alex nie idzie! Byłeś w moim pokoju. Gdyby się dowiedział... Sam wiesz. Byłyby pytania: czemu mu nie powiedzieliśmy i w ogóle...
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ty wcale nie miałaś zamiaru mnie odepchnąć?
- Nie Ross. Dlatego byłam zaskoczona, że nie odzywałeś się do mnie jakiś czas, a potem stałeś się oschły - dodałam, kiedy oczy mi się zaszkliły, a głos załamał.
Było mi jakoś teraz dziwnie. Przez głupie niedomówienia i złą interpretację czynów straciłam na dwa lata przyjaciela.
Czy to nie dziwne?
Jest przysłowie - co głuchy nie usłyszy to sobie dopowie.
Co ślepy nie zobaczy to sobie ,,dowidzi" - to mi bardziej pasuje do obecnej sytuacji. Ja nawet nie wiedziałam, że Ross tak odebrał to, co zrobiłam. I przez to, że wolał tego nie wytłumaczyć, po prostu... No właśnie. Ale dlaczego mnie znienawidził?
***
Rozdział z dedykiem dla nowej czytelniczki: Ayati Flagrate
oraz
Invisible.
Teraz chciałam się zwrócić do mojej kochanej In w ,,liście":
Kochana, ja nie mam ograniczeń ilości słów, kiedy piszę bloga xD Twoje komentarze, może nie zdajesz sobie sprawy, ale bardzo mnie ujęły. Nie spodziewałam się, że masz bloga (polecam! http://raura-story.blogspot.com ) i w dodatku tak genialnego.
Może i nie komentowałaś poprzednich rozdziałów, ale zrekompensowałam to sobie twoim blogiem ^^
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ale potrafisz nie tyle opisać emocje, co je wywołać. Każdy twój kom czytam z uśmiechem na ustach (tak samo jak dawne komy Dagi oraz mojej kochanej Ewci :*). Piszesz w nich coś, czego inni nie dostrzegają. Czasem dajesz mi nimi do myślenia, a czasem wywołujesz śmiech.
Jednak zawsze, kiedy je czytam wyłapujesz tyle szczegółów i mi je opisujesz, że czasem ja se myślę: ,,ja naprawdę napisałam to w tym rozdziale?". Powinnaś uwierzyć w siebie, bo masz przeogromny talent, więc życzę ci jak najwięcej sukcesów i weny.
Każdy twój kom daje mi powera na napisanie nowego rozdziału (ten pisałam przed chwilką w 15 minut).
Każda czytelniczka mi to daje. Lauren, Karcia czy moja Mała Pesymistyczna Dziewczynka.
Twoje komentarze są wyjątkowe i cieszę się z każdego, którego mi napiszesz.
Zaszczytem jest dla mnie mieć takie czytelniczki jak wy.
Może kiedyś się spotkamy? ^^
Dziękuję za to, że jesteś - ty i reszta kochanych bloggerek :*
Do napisania!
Więcej komów -szybszy next :*

środa, 12 sierpnia 2015

21 ,,Nawet Nicość jest cząstką Czegoś"

Jeszcze tego samego dnia poszliśmy odwiedzić Naomi, tak jak obiecaliśmy.
Nasza mała kruszynka nie trzymała się za dobrze. Była blada, miała przekrwione oczy. jednak siedziała przy swoim niebieskim stoliczku na małym krzesełku tego samego koloru. Rysowała. Miała niesamowity talent do oddawania emocji poprzez rysunki, które wychodziły jej lepiej, niż nie jednej osobie w naszym wieku.
Na sobie miała kapciuszki w małe, puchowe króliczki oraz piżamę szpitalną, która była o numer/dwa za duża.
Nie miała swoich złocistych loczków, ani tego wyrazu twarzy, co zawsze. Ale kiedy nas zobaczyła, widziałam, że jedno się nie zmieniło - jej oczy. Miała nadal przenikliwe spojrzenie, pełne błękitu i iskierek.
- Wiedziałam, że przyjdziecie - jej czerwone jak wino usta wygięły się w niesfornym grymasie, który zaraz przerodził się w uśmiech.
- Co tam rysujesz? - spytał Ross siadając na jej łóżko szpitalne.
- Śmierć. Widzisz? - spytała. Byłam przerażona. Na białej kartce dominowały kolory czarnego i szarego. Widziałam dwie dłonie ciemne dłonie, dotykające szyby. Postać ogółem była za szybą. Dotykały jej i były bardzo widoczne, podobnie jak ramiona. Reszta ciała była szara, jakby w oddali.
Ten rysunek wyrażał coś, czego nie potrafiłam dokładnie określić. Wyglądało to, jakby ta osoba chciała się uwolnić od tego pomieszczenia, próbując wybić niezniszczalną szybkę.
Domyśliłam się. Naomi była tą postacią, a szyba była jej chorobą. Jej ciało powoli odchodziło, tak samo jak jej osobowość.
Była wręcz ,,zabita" przez myśl, że nie może pobawić się z innymi.
Znów byliśmy w takim momencie, gdzie jej rodziców nie było.
- A nie lepiej namalować ci... Kucyki? Tęczę? - spytałam.
- Nie Lau. Kucyki i tęczę malują zdrowe dzieci - dodała.
Aż serce mi się zaczęło krajać na miliony kawałeczków, jak tylko usłyszałam jej słowa. Nie chciałam tego usłyszeć. Ale nie wiedziałam, co w owej sytuacji powiedzieć. Sama wmawiałam sobie, że śmierć Alexa to ostatnia śmierć jaką zobaczę. Myślałam, że choroba Hope, to ostatnia choroba jaką przeżyje ktoś mi bliski. Myślałam, że opuszczenie mnie w ciężkich chwilach przez Rossa, to ostatnie opuszczenie mojej osoby.
Nic z tego. Życie płata figle. Kolejną martwą osobą, którą bardzo kochałam, była mama. Kolejną osobą, która właśnie zachorowała i jest mi bliska jest moja malutka Naomi. I kolejną osobą, która mnie prawdopodobnie bezpowrotnie opuściła jest tata.
A jestem pewna, że co najmniej jeszcze jedna osoba z tego towarzystwa mnie opuści, ale już bezpowrotnie...
- Ale przecież ty... -zaczęła Hope, chyba znów próbując pocieszyć malutką. Nic z tego. Ona jest zbyt inteligentna jak na swój wiek. Rozumie większość rzeczy i najwyraźniej - pogodziła się z tym.
- Nie Hope. Ja umieram i dobrze o tym wiesz. Lekarz mi dziś powiedział, że to ostatnie chwile mojego życia i niestety muszę je spędzić w szpitalu, choć bardzo chciałam pojechać nad morze. Ten ostatni raz... Nie ubolewałabym tak nad tym, gdybym mogła chociaż pójść do innych dzieci. Ale tego też nie mogę! - zaczęła płakać. Płacz dziecka to najgorszy płacz jaki słyszałam. Widziałam jej łzy, które odbijały promienie słoneczne i mieniły się w słońcu.
Tak. To był piękny dzień. Idealny na wejście do trumny...
Sama zaczęłam szlochać widząc w jakim jest stanie. Każda, pojedyncza łza spływała na jej ciemny rysunek.
Tak bardzo chciałam teraz poczuć ciepłe ramiona mamy, które objęłyby mnie i jej ciche słowa, wypowiadane wprost do mojego ucha: ,,Nie przejmuj się. Już jestem przy tobie" oraz jej dłonie, które pocierałyby moje ramiona i plecy...
Nic już nie będzie takie samo. Ledwo, co napisałam piosenkę, która pożegnała moją dotychczasową inspirację, a tu nagle dostałam dwie nowe tragedię.
Życie jest ulotne, a ludzie tego nie widzą. Jedni są zajęci swoją karierą, inni widzą tylko pracę.
Oczywiście są też tacy, których dobro rodziny jest najważniejsze, po czym zdają sobie sprawę, że chcą mieć więcej. Wyjeżdżają za granicę i po prostu zostawiają swoją rodzinę.
Koniec końców - nikt niemalże nie dostrzega tego, że za chwilkę dzieci będą miały własne rodziny, pieniądze wydadzą raz dwa, a życia sobie nie wykupią. Po co im dom, jak nie ma w nim szczęścia? Po co im rodzina, jak mają zamiar ją zostawić? Po co im dzieci, skoro się nimi nie zajmują?
Jest też kategoria ,,poza marginesem", która narobi długów na rodzinę, nie ma już co zrobić i w ataku paniki po prostu kopie w kalendarz na własne życzenie. Podcinanie żył, czy wisielec - czy to jest szanowanie życia?
Odbierają sobie życie, choć są ludzie, tacy jak Naomi, którzy oddaliby wszystko, by być zdrowymi choć przez kilkanaście lat. Aż do 18 roku życia.
Przecież są osoby, które mają paraliż całego ciała, bądź umysłu. A są szczęśliwi!
Czy człowiek naprawdę, kiedy jest zdrowy i choć ma niewiele w domu, a wiele w sercu - nie potrafi tego dostrzec i cenić?
Bezdomni mają więcej szczęścia i dobrego serca od tych wszystkich gwiazd, czy ludzi ,,wyższych sfer".
Oczywiście liczmy się z tym, że na świecie jest mała garstka ludzi, których pominęłam. Bez względu na status majątku mają dobre serce i są szczęśliwi. Dzięki nim społeczeństwo istnieje, bo oni dostrzegają nawet to najmniejsze dobro.
Nie chodzi mi o wiecznych optymistów. Bardziej o wspaniałych ludzi, których kochają inni i którzy sami potrafią kochać wszystkich dookoła. Zawsze znajdą światło w tunelu.
Optymiści widzą światło w tunelu, realiści widzą dwa światła, ale niekoniecznie od wyjścia, pesymiści widzą nadjeżdżający problem a maszynista widzi trzech kretynów stojących na torach. Takie jest życie.
- Ale malutka... Kochamy cię, ty masz dobre serduszko i na pewno wyzdrowiejesz, jeżeli będziesz miała nadzieję - powiedziałam zaciskając powieki, by znów nie dać upustu łzą.
- Jeśli mnie kochacie - pozwólcie mi odejść. Ale obiecajcie, że będziecie o mnie pamiętać - dodała podciągając małym noskiem, który zrobił się czerwony od kataru.
- Obiecujemy. Może lekarze jeszcze pozwolą ci się zobaczyć z innymi? - spytała Hope. Ach te jej sugestię...
- Oczywiście, że pozwolą - zaczęła. Uspokoiła swoje trzęsące wargi i dodała - Albo jak już będę w stanie agonii, albo jak będę w kostnicy - dodała z przekąsem.
Westchnęłam.
- Poproszę lekarzy, abyś mogła jeszcze dziś zobaczyć inne dzieciaczki, okey? - spytał Ross.
Radość Naomi była nie do opisania. Jej twarz nabrała żywego koloru, a oczy dostały wielkich iskierek. To było widać, że ta mała dziewczynka niczego nie udaje, a jej pragnienia są szczere.
Kiedy Ross wychodził z pomieszczenia ukradkiem dotknął wierzchu mojej dłoni i pogłaskał ją. Gest czułości, a ja poczułam jakieś dziwne ciepło w brzuchu. Czułam się bezpiecznie, lepiej. Uśmiechnęłam się lekko do niego, co szybko odwzajemnił i poszedł.
Hope i Naomi na szczęście tego nie widziały...
***
Do domu wróciłam grubo po 22:00. Do pustego domu. Samotni i żałości, ale za to z wielkim bananem na ustach. Lekarz się zgodził na błagania Rossa. Naomi była prze szczęśliwa.
Po kolei zachodziła do każdego dziecka w każdym pokoju i albo z nim malowała kolorowe rysunki, abo bawiła się.
Na koniec odwiedziła swoją przyjaciółkę, która przyjęła ją tak szczęśliwie... Ale z ochrypłym głosem. Wydaje mi się, że ona też długo nie przeżyje.
To było niesamowite przeżycie, widzieć ile radości dostarczyła tym dzieciom z onkologii, tylko do nich przychodząc. Większość rodziców zostawiła tu swoje pociechy, aby nie musieć patrzeć na ich opłakany stan, bądź całkowicie opuściła te małe szkraby. Niektóre miały niewiele ponad rok...
Jedne spędziły tu cześć swojego życia, inne natomiast dopiero, co przyjechały. Jednak nie było tu dzieci, które by miały więcej niż 9 lat. A takich była co najmniej setka.
Mimo to, zasnęłam. Bez koszmarów. Pierwszy raz od śmierci Alexa..
***
Ranek. Niby zwykły początek dnia, ale dla mnie był nową nadzieją. Nowym początkiem. Czas zapomnieć o przeszłości, a zacząć żyć...
Wiem, że będzie ciężko, bo nie wiem, co mnie jeszcze spotka, ale wiem jedno - muszę się dowiedzieć.
Po prostu muszę wiedzieć, co zdarzyło się 5 października dwa lata temu...
Jeszcze nie byliśmy pokłóceni, o nie. Ja i Ross pokłóciliśmy się dopiero w grudniu.
Ubrałam się i przyszykowałam. Tata zostawił mi swoje konto bankowe, a sobie założył nowe. Postanowił mnie ,,utrzymywać", więc pieniądze miałam. Ale sama wolałam zarabiać na siebie.
Napisałam sms-a do Rossa, kiedy skończyłam jeść śniadanie.
Poprosiłam, by do mnie przyszedł. Musiałam, po prostu musiałam to wyjaśnić.
Odpisał niemalże natychmiast, że zaraz będzie. I rzeczywiście - po niespełna dwóch minutach już usłyszałam pukanie do drzwi.
W drzwiach zastałam lekko uśmiechniętego Rossa, który jeszcze oczy miał przymrużone.
- Dopiero wstałem - zaśmiał się i mocno mnie przytulił. Miałam wrażenie, że zaśnie mi na ramieniu.
- Ross, musimy pogadać - powiedział coś pod nosem, ale odsunął się ode mnie i usiadł na kanapie w salonie.
- O czym? - spytał obserwując każdy mój ruch.
- Chcesz coś do picia? - spytałam.
- Laura no! Obudziłem się dziś bardzo wcześnie, bo chciałaś, bym przyszedł, więc łaskawie usiądź i powiedz, o co chodzi - powiedział. Westchnęłam, po czym przysiadłam się do niego na kanapie.
- No bo wiesz... - zaczęłam.
- No właśnie nie wiem - dodał z lekkim uśmiechem. Nie wiedziałam, jak zacząć. Bo co? Prosto z mostu mam mu powiedzieć?
- No... Bo wczoraj, żeś powiedział takie coś, co utkwiło mi w pamięci i zaczęłam nad tym rozmyślać.
Spojrzałam na niego z pod pomalowanych rzęs.
- Że jest mi przykro z powodu twojej mamy? - spytał mało inteligentnie.
- Nie Ross. Nie to. Chodzi mi o ostanie zdanie.
- Na pogrzebie, czy zanim się pożegnaliśmy?
On celowo unikał tego tematu. Pewnie powiedział to pod wpływem chwili i jeszcze nie chce mi powiedzieć. Co za człowiek! Ale ja nie miałam zamiaru mu odpuszczać.
Spojrzałam na niego tym razem już bardzo pewnie.
- Na pogrzebie - dodałam zaciskając zęby. Teraz wiedziałam, że wie, o co mi chodzi, ale umyślnie mi nie mówił.
- Aha! A co ja powiedziałem? - znów udawał, że nic nie wie.
- Ross do cholery! Co się wydarzyło 5 października dwa lata temu!
***
Witajcie kochani!
Rozdział z dedykiem dla moich trzech czytelniczek - pierwsza to nowa, Black Angel, której kom mnie zmotywował, Karci Lynch - która niemalże zawsze komentuje i ponownie dla ,,I love anonimek" dzięki której uśmiechałam się cały czas. Dziękuję wam wszystkim, za czytanie i komentowanie.
Jak obiecałam - było dużo komów, więc rozdział jest SZYBKI i DŁUGI.
Mam nadzieję, że choć trochę się podoba, choć jest więcej opisów niż dialogów.
Mam dla was smutno-wesołą wiadomość.
Jak wiecie, blog się kończy (jeszcze 9 rozdziałów) i niestety go nie przedłużę, choćbym chciała, ale niestety do głowy nic mi innego nie wpadnie.
Dlatego mam propozycję - czy chcecie, abym z tego bloga zrobiła jeszcze jednego? jak tego zakończę, to dodam po epilogu nowy prolog, ale na podstawie tego bloga, który już tutaj był (również o nienawiści, co Ross jest gwiazdą, a Laura na niego kawę wylała) ale tym razem bym tylko przywróciła wszystkie rozdziały (które już mam napisane, bo ich nie usunęłam).
To wasza decyzja. Ja mogę tamtego dokończyć :)
Pamiętajcie - im więcej komów tym szybszy i dłuższy next.
Do napisania!

wtorek, 11 sierpnia 2015

20 ,,Między nienawiścią a miłością jest bardzo cienka linia"

- Od kiedy wiesz? - spytał.
Był z deka zmieszany, ale nie chciał dawać tego po sobie poznać. Ha! Oczy go zwiodły.
Kochałam patrzeć w jego oczy, bo mówiły o nim wszystko. Ciągle zmieniały barwy, ale niestety niektórych jego wyrazów jeszcze nie potrafiłam odczytać.
Za czasem się jednak nauczę.
- Od ostatniego wypadu w kinie - powiedziałam podnosząc mimowolnie kąciki ust w górę.
Spuścił głowę parskając delikatnie pod nosem z lekkim uśmiechem.
- Jesteś bardziej inteligentna niż myślałem. Dlatego nie skupiłaś się w ogóle na filmie? - spytał unosząc na mnie swój wzrok. Miał delikatny, nieśmiały uśmiech, jakby pierwszy raz rozmawiał z dziewczyną. Patrzył na mnie jakoś inaczej, bardziej jak na przyjaciela niż na wroga.
- Czy to cokolwiek zmienia? - spytałam czekając na odpowiedź. Wyczekiwałam tego, on jednak milczał dalej się we mnie wpatrując swoimi oczyma.
- To zależy tylko od ciebie - powiedział po dość długiej chwili milczenia i spuścił wzrok na swoje splątane dłonie.
Bawił się nerwowo przejeżdżając opuszkami palców po swoich żyłach. Miał silne i duże dłonie. Odkąd pamiętam zawsze dużo ćwiczył.
- Jeżeli to moja ma być decyzja, to bardzo dużo się zmieni - dodałam.
Zmarszczył brwi i znów na mnie spojrzał.
- Na lepsze czy na gorsze? - spytał.
- To zależy od punktu widzenia - poszerzyłam uśmiech, na co on przewrócił oczami.
- Więc? - spytał.
Z uśmiechem na ustach nie chciałam więcej go ,,męczyć". Mocno go do siebie przytuliłam i powiedziałam:
- Po dwóch latach wracamy do tego co było, Ross.
- Ja... - zaczął, ale nie było mu dane skończyć.

Zanim zaczniecie czytać, włączcie tę piosenkę: ( https://www.youtube.com/watch?v=s_oJtJCPDoo )

Usłyszeliśmy nagle jakiś huk, który oznaczał, że coś spadło na podłogę. Szybko się od niego odsunęłam i zbiegłam na dół, myśląc, że to tata wrócił i coś zrzucił na podłogę. Co jak co, ale tata nigdy po sobie nie sprzątał.
Weszłam do kuchni, ale nic nie zauważyłam. Dopiero wchodząc do salonu widziałam, co naprawdę się stało.
Szok, złość, ból, smutek, zaskoczenie, niepewność, niedowierzanie - taka mieszanka wypełniła moje serce, kiedy zobaczyłam dany widok.
Oczy zaniosły mi się płaczem, zaczęłam ciężko oddychać. Jakby nagle płuca przestały mi pracować.
Brałam głębokie wdechy łapczywie biorąc powietrze i dusząc się tym jednocześnie.
Ross próbował mnie uspokoić pocierając dłonią moje plecy. Serce waliło mi jak oszalałe, ale robiło to tak boleśnie, jakbym umierała.
Pisnęłam cicho z bólu i wydusiłam z siebie bezsilne tchnienie.
Ross podbiegł do jej ciała i sprawdził tętno. Wtedy miałam jeszcze małą nadzieję, że to wszystko to jakiś chory żart. Za późno...
W dłoniach miała tabletki antydepresyjne. Przedawkowała... Na moich oczach umarła!
Skuliłam się pod ścianą kiedy pokiwał głowę na nie i zadzwonił po pogotowie. Nie kontaktowałam, co się właśnie dzieje. W jednej chwili mam mamę, a w drugiej? Życie jest tak ulotne...
Skuliłam się i ciężko zanosiłam gorzkimi łzami. Zaczęłam się dusić płaczem, łzami, uczuciami..
Ból fizyczny. To nie boli tak bardzo jak nasza delikatna psychika, która w tym momencie mi się załamała.
Nie wiem, kiedy. Przyjechała karetka. Rozmawiali z Rossem. Ostatnie, co widziałam to jej ciało w czarnym worku... Wynosili je. Zaniosłam się ponownie duszącymi łzami, i zaczęłam bardzo szybko oddychać. Brakowało mi tchu. Ross widziałam, że wysłał sms-a. Chyba do Hope.
Usiadł koło mnie i objął przyjacielskim ramieniem. Wtuliłam się w niego znów płacząc tyle, na ile miałam siły...
***
Hope przyszła do mnie jakieś piętnaście minut później. Jeszcze płakałam, a wargi mi drżały. Jednak byłam przemęczona sama sobą. Alex... Mama... Kogo jeszcze śmierć mi zabierze w tym wieku? Kto będzie następny?
Następne pięć minut zajęło mi zasypianie w ramionach starego/nowego przyjaciela. Nawet nie wiem kiedy i jak, ale zasnęłam.
*Dwa dni później*
Mama. Mama. Mama. To były moje myśli. Hope i Ross przychodzili codziennie, by mnie wesprzeć w potrójnej tragedii.
Nie tyle po śmierci mamy i Alexa, ale stało się jeszcze coś. Nie, nie ze mną. Również nie z Hope. Ani Naomi.
Mój tata się wyprowadził. Zostawił mnie. Samą. Stwierdził, że bardziej mi nie pomoże, a nawet zaszkodzi, bo za bardzo kochał mamę i niestety jestem zbyt do niej podobna.
Czyż moje życie nie jest piękne?
- Jak się czujesz? - spytała Hope, wchodząc do mojego pokoju z tacą herbat.
Ross nie opuszcza mnie na krok od rana do wieczora.
- To ja powinnam cię wspierać - dodałam z lekkim wyrzutem. To ona jest chora. Ona ma prawo cierpieć.
Czułam bardzo spuchnięte powieki, bo boję się zasnąć. Śni mi się mama. Policja już była, byłam w szpitalu, ale ojciec załatwił wszystko związane z pogrzebem.
Ciągle płaczę po nocach, ale boję się powiedzieć o tym przyjaciołom.
- Nie prawda. Ty też masz prawo czuć się źle. Pal licho ze mną. Daj już spokój z użalaniem się - powiedziała siadając koło nas.
- A Naomi? - spytałam.
- Lepiej się czuje, a przynajmniej wmawia tak wszystkim wokoło. Rozumie, że nie możemy przyjść. To mądra dziewczynka. Prosiła tylko, byśmy odwiedzili ją w dniu pogrzebu. Rodzice są z nią - powiedziała.
Cień uśmiechu wdarł mi się na twarz, a ja mocniej wtuliłam się w przyjaciół.
- Ross? Pójdziesz po cukier? Zapomniałam przynieść - powiedziała Hope. To dziwne, że pozwoliła mu pójść. A nawet go tam wysłała. Domyśliłam się, że Hope chciała być ze mną sama przez chwilkę
Ross po chwili ociągania wyszedł z pokoju, uprzednio gładząc wierzch mojej dłoni, tak jakby mówił ,,Znów mi przykro".
- Więc? - spytałam.
- Nie mówiłam ci czegoś, a powinnam. Ale było mi tak ciężko...
- Hope, o co chodzi? - spytałam zmartwiona.
Uniosła wzrok w górę i przygryzła obie wargi. Po chwili zaśmiała się nerwowo z oczami pełnymi łez i powiedziała z nerwowym uśmiechem:
- Ja i Alex byliśmy parą. Tydzień przed jego śmiercią. Zanim wjechał w tego tira napisał mi wiadomość, że już jedzie. To nie przez kierowcę tira umarł, a przeze mnie - zaniosła się płaczem.
Teraz znów powróciło ukłucie w sercu. Tego się nie spodziewałam. Ile mnie jeszcze czeka???
- Jak to? - spytałam, kiedy jeszcze do mnie nie docierało.
Zaniosła się płaczem.
- No-Normalnie... Lekarze mi powiedzieli, że trzy sekundy przed śmiercią miał zamiar wysłać sms-a, który do mnie nie doszedł. Treść: ,,Już nie mogę się doczekać, aż im powiemy". Mieliśmy wam powiedzieć...
Nie chciałam słuchać dalej, ale ona nawet nie kończyła. Zaczęła przepraszać, mówić, że to jej wina i rzeczywiście - na tamtą chwilkę czułam na nią ogromny gniew. Raz - nie powiedzieli mi. Dwa - przez nią on nie żyje! Mój mały brat umarł przez głupiego sms-a...
- Już jestem - Ross wszedł do pokoju, ale patrząc na nas, zmarszczył brwi - Co jest? - spytał.
- Powiedz mu - powiedziałam zaciskając zęby. Spojrzała na mnie wzrokiem typu: ,,Przepraszam". Zacisnęła zęby, by powstrzymać płacz. Ja patrzyłam na nią z nieogarniętą złością, tym bardziej, kiedy ponownie usłyszałam historię o ,,morderstwie" mojego brata.
Ross wypuścił głośno powietrze i przetarł twarz obiema dłońmi na znak niedowierzania.
Co jeszcze? Już chyba wiem...
*Dzień później*
Przez noc nie mogłam się pogodzić z myślą o dwóch kłamstwach przyjaciółki. Nie odbierałam od niej telefonów, nie odpisywałam na ,,żałosne" sms-y. Nie docierało do mnie, ale mój organizm zareagował ogromną złością.
Dziś dzień pogrzebu. Ubrałam czarną sukienkę z białym kołnierzykiem. Była dopasowana do pasa i też do tego miejsca miała białe guziczki. Od pasa do kolan była rozkloszowana.
Do tego czarne szpilki i czekałam, aż Ross po mnie przyjdzie. Punkt 14:00.
Typowy pogrzeb, mnóstwo ludzi. Mowa pożegnalna kilku osób. Zamknięta trumna...
Ross ciągle trzymał moją dłoń spuszczając co chwila głowę, by ukryć łzy. Ja nie płakałam. Nie miałam siły. Zresztą obecność Hope mi uniemożliwiała jakiekolwiek łzy....
- Ellen była cudowną kobietą i na pewno będzie trudno pogodzić nam się z jej odejściem. Alex Marano miał po niej charakter, a jego stratę odczuwamy do dziś. Tak samo jak stratę Ellen - wspaniałej matki, cudownej żony i najukochańszej przyjaciółki jaką kiedykolwiek miałam - powiedziała Alexis - najbliższa przyjaciółka mojej mamy - Trudna sytuacja z jaką się teraz zmagała tylko każe nam bardziej zrozumieć jej decyzję, gdyż nie była w pełni świadoma tego, co robiła. Zostawiła wspaniałą córkę, naszą kochaną Laurę, z którą teraz wszyscy łączymy się w bólu.
Dalszych przemów na pożegnanie mamy nie słuchałam. Złożyłam tylko ogromny bukiet białych róż - ulubionych kwiatów mamy - i powiedziałam ciche: ,,Kocham cię mamusiu".
Pod koniec pogrzebu każda osoba po kolei podchodziła do mnie, przytulała mnie i składała mi szczere kondolencje. Zarówno mnie jak i Rossowi, gdyż go wzięli za mojego chłopaka. Nie przeszkadzało mi to. Nie miałam siły na to, by miało mi to przeszkadzać.
Na koniec podeszło do mnie rodzeństwo Lynch. Słów Hope nigdy nie zapomnę.
- Powinnam była powiedzieć wcześniej, ale mam nadzieję, że kiedyś będziesz skłonna mi wybaczyć. Nie chcę by te kilkanaście lat przyjaźni legło w gruzach przez jedną sytuację, której nie cofnę. Kocham cię jak siostrę i cenię najbardziej w świecie. No, oprócz Rossa. Uwielbiałam twoją mamę, gdyż była cudowną kobietą. Wybacz, proszę - zaniosła się szczerymi łzami, a jej oczy świeciły się w ich blasku. Miała rację.
Przyciągnęłam ją i mocno przytuliłam, szeptając jej do ucha: ,,Wybaczam"
Na koniec ,,podszedł" do mnie Ross. Praktycznie stał przy mnie przez cały pogrzeb, ale teraz to on został.
- Wiesz, że kochałem twoją mamę, jakby była moją własną, no nie? - spytał. Nie wiedziałam. Spojrzałam na niego zaskoczona - Czyli nie wiedziałaś - zaśmiał się lekko i spuścił głowę. Zrobił to tak słodko, że uśmiechnęłam się smutno - Wiem, że już wszystko wiesz i zapewne domyśliłaś się, co Alex mi powiedział. Ale skoro zadecydowałaś, że wracamy do przyjaźni to... Wtedy... To był chyba najszczęśliwszy dzień mojego życia. Nie było mi tak dobrze od czasu 5 października dokładnie dwa lata temu.
Zmrużyłam brwi. Ale co było 5 października dwa lata temu?
***
Rozdział z dedykiem dla ,,I love Anonimek" oraz Invisible ;)
Kochane ludki! Dziękuję za 20 komentarzy pod poprzednim rozdziałem :D
Jestem pewna, że nie jesteście zbyt zadowoleni z rozdziału, ale starałam się by był długi i wiele wniósł do fabuły.
Tym bardziej, że koniec bloga już nadchodzi! 
Czekam na wasze komentarze ;) 
Pamiętajcie, że komentując - motywujecie do dalszej pracy.
Wymyśliłam więc coś nowego - im więcej komów tym dłuższe i szybsze nexty.
Co wy na to?
Do napisania misiaczki :*

piątek, 7 sierpnia 2015

19 ,,Wielkości cierpienia nie stanowi liczba cierpiących"

*Tydzień później*
Najdłuższy tydzień mego życia. Z Naomi było coraz lepiej, jeżeli tak można powiedzieć. Jej stan się nic nie zmienił, a w obecnej chwili - to duży sukces.
Hope kilka razy słabo się czuła, ale po dłuższym śnie - było lepiej. Dlatego często musieliśmy odwoływać nasze plany, które mieliśmy spędzać całą trójką i szłam sama z Rossem.
Na przykład ostatnio byliśmy w kinie, na pewnej komedii. Ale totalnie nie wiem, o czym była. Myślami byłam gdzie indziej...
- Laura, ja cię za bardzo kocham - powiedział patrząc mi prosto w oczy. Były szczere, prawdziwe. Takie uwielbiałam najbardziej. Nigdy nie dały mi odczuć bólu, a co dopiero zawodu. To one były moją nadzieją, na lepsze jutro.
- Ja cię też kocham, dlatego nie rozumiem totalnie twojej decyzji - odparłam mało taktownie. Ale zabolało mnie to. Bardzo.
- Jesteś moją małą siostrzyczką i nie pozwolę, by ktoś cię skrzywdził.
Ta sytuacja miała miejsce jakieś 2-3 lata temu. Do naszej klasy doszedł fajny chłopak, którego miałam zamiar bliżej poznać. Rozmawiałam o tym z Hope, ale ściany mają uszy, no nie?
Al zrobił mi awanturę o to, że jestem młoda, on będzie chciał mnie skrzywdzić, chłopacy to problemy...
Ale ta rozmowa, a raczej wspominanie tej rozmowy nie było dla mnie tak istotne, do czasu, kiedy siedziałam z Rossem w kinie.
Ona miała ciąg dalszy:
- Uwierz mi, znam lepiej niektórych chłopaków. Wiem, jacy mogą być. Zabiłbym każdego, kto zrobi ci krzywdę. I zrobię to, jeżeli tak się stanie - powiedział z troską w oczach, delikatnym wyrazem oraz miłością.
Dlaczego akurat teraz to ma znaczenie?
Bo teraz do mnie dotarło. Teraz nie potrzebuję wyjaśnień...
*Następny dzień*
Był ranek. Leniwie przeciągałam się na łóżku, ignorując promienie słoneczne, które drażniły moje gałki oczne.
Tego dnia o 10:00 miał przyjść do mnie Ross. Miał mnie zabrać do parku na piknik. Hope chciała mi zrobić niespodziankę, więc ona już tam czekała i wszystko przygotowywała.
I nagle dostałam wielki przypływ weny. Nie chcąc zapomnieć niczego pośpiesznie ubrałam kapcie i migiem podeszłam do pianina, dotykając po kolei klawiszy.
Melodia sama wypływała z pianina, kierowana dotykiem moich dłoni. Słowa same cisnęły mi się na usta, a po chwili mogłam zapisywać kolejno w notatniku kolejne nuty, lub niektóre po prostu zmienić.
Tworzyłam. Od śmierci Alexa, to pierwszy raz.
Siedziałam przy pianinie, zapominając o Bożym świecie. Nic mnie nie obchodziło. Byłam tylko ja i pianino. Nic więcej.
Nie liczyłam czasu, ale niedługo potem miałam zapis wszystkich nut i niektórych słów, które jeszcze dopracowywałam.
To jak pisanie wiersza, tylko nie możesz napisać więcej, niż muzyka ci pozwoli. Poza tym, musisz dodać to do rytmu.
Szybko zaczęłam grać, a po chwili śpiewać kolejno słowa:

Ooo you make me live
Whatever this world can give to me
It’s you you’re all I see
Ooo you make me live now honey
Ooo you make me live

You’re the best friend that I ever had
I’ve been with you such a long time
You’re my sunshine
And I want you to know
That my feelings are true
I really love you
You’re my best friend

Ooo you make me live*

Zakończyłam na tych słowach, a po chwili usłyszałam głos:
- Jaki tytuł?
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, kto tam stoi. Pewnie już był czas.
- ,,You're My Best Friend".
- Kiedy ją napisałaś? - dosiadł się do mnie, uprzednio lustrując mnie wzrokiem.
- Właśnie teraz - spojrzałam na niego. W jego oczach dostrzegłam te same iskierki, które widziałam dokładnie dwa lata temu, pisząc z nim piosenkę.
Te same, które dawały mi optymizm i nadzieję. Te, które kochałam i nadal kocham.
- O kim? - spytał.
- A jak myślisz? Oczywiście, że o Alexie. Wreszcie napisałam coś, co mówi o moich uczuciach do niego. Czuję się wolna. Czuję, że powoli zakańczam tamten rozdział i zaczynam nowy. Ale już nie z nim w roli głównej. On również jest, ale nie pierwszoplanowy - dodałam z lekkim uśmiechem. Ross również nieśmiało się uśmiechnął, ukazując szereg ząbków. Spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział:
- Hope mówiła, że nie masz inspiracji, stąd brak weny - dodał.
- Bo rzeczywiście tak było - powiedziałam przymykając oczy. Gdy je otworzyłam, zauważyłam jego minę, która wyrażała niezrozumienie - Ale od niedawna dostałam inspirację. Nową inspirację.
Zaczął nerwowo wykręcać palce. To był jego tik nerwowy. Moim była zabawa włosami. Po chwili zapytał:
- Alex już nie jest twoją inspiracją?
Spuściłam głowę w dół. Głupio było mi przyznać, ale tą piosenkę uznałam za dedykację dla martwego Ala, który właśnie... No właśnie. Przestał być moją inspiracją. Już do końca... To było podziękowanie dla niego.
- Nie - powiedziałam starając się ukryć rumieńce, które wdarły się na moją twarz. Jednak on uniósł mój podbródek, bym popatrzyła mu w oczy.
Normalnie jak w jakimś filmie romantycznym.
Dwoje ludzi siedzi blisko siedzie, patrzy sobie głęboko w oczy i o mały włos się nie całują. Tak oczywiście jest na filmach.
W rzeczywistości, wyglądało to tak, że dwóch nielubiących się zbytnio nastolatków, patrzy sobie w oczy, a po chwili jedno (czytaj: facet) wyrzeka:
- Nie lepiej było założyć normalne ciuchy zamiast być w piżamie?
Przewróciłam oczami. Nastrój pękł jak bańka mydlana. Ja się odsunęłam chowając plik papieru z zapisanym tekstem i nutami.
- Mam zamiar ją zaśmiewać na najbliższym koncercie ,,Karaoke" - powiedziałam.
- To dobrze, że chcesz znów wrócić do muzyki.
- A ty nie? - spytałam lekko zaskoczona.
- Sam nie wiem. Hope na pewno już nie będzie mogła, a samemu... No sama rozumiesz.
- To powróć ze mną - odparłam. Spojrzał na mnie i westchnął.
- To nie takie proste...
- Owszem Ross. To jest proste.
- Ty nie rozumiesz... - przerwałam mu po raz kolejny. Nie miałam oporów. Nic mnie nie trzymało.
- Doskonale rozumiem. Niekiedy wspomnienia mówią nam więcej niż się wydaje, prawda Ross? - spytałam.
Otworzył szeroko oczy w strachu. Zrozumiał. Wiedział, że już wiem. Ale nadal się bał. Bał się mojej reakcji. Ale ja nie chciałam mu tego utrudniać.
Nie teraz. Nie w tym momencie. Teraz to chciałam mu pomóc.
Teraz był czas, by wszystko wyjaśnić. TERAZ. Nie kiedy indziej. Zanim Hope się dowie...
***
*Queen ,,You're My Best Friend"
Witajcie kochani! Na początku - przepraszam. Za długą nieobecność na bloggerze. Ale mam własne życie i własne sprawy, myślę, że rozumiecie. 
Po drugie - dziękuję. Dziękuję mojej Szokoladce, która jako jedyna zalogowała się do gry i mam z nią stały kontakt ;)
Po trzecie - polecane. Marto - twój kom z anonima podniósł mnie na duchu. Myślę, że mam coś dla ciebie. Blogi, które czytam i czasem komentuje.
Po pierwsze - blog Invisible. Może nie komentuje, bo trafiłam wczoraj (i raczej komentować nie będę mogła przez ograniczenia czasowe) a blog to (RAURA-STORY.BLOGSPOT.COM). 
Po drugie - blog lauren Coolness i Ewci (proszę wejdź w ich profile, bo mam mało czasu na napisanie notki).
Po trzecie, blog Ari (chygba dobrze napisałam) love-the-way-you-lie.blogspot.com - blog o czterech przyjaciółkach i nowych, czterech kolesiach. Na podstawie PLL. GENIALNY!
Teraz chciałam jeszcze podziękować za każdy komentarz pod 18 rozdziałem ;)
A teraz tylko powiem, że next pojawi się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy będzie co najmniej 20 komów :*
Ja też was kocham :D
Do napisania!