<Następny dzień>
Znów moje życie staje się rutyną. Wstałam rano, umyłam zęby, założyłam okulary, spakowałam śniadanie, pojechałam do szkoły i wróciłam z niej. Pominęłam tylko jeden szczegół: pokłóciłam się z Lynchem, a do Dylana się nie odzywam. Van jest chora, więc muszę sobie radzić sama.
Poszłam do wytwórni wujka. To mnie uspokaja.
-Laura?-spytał ktoś za mną. Odwróciłam się.
-Czego chcesz?-spytałam chłodno.
-Porozmawiać-odparł po chwili-Proszę.
Przekręciłam oczami. Co mi zależy.
-Czego chcesz?-spytałam. Stałam właśnie przed wytwórnią, a brunet chyba musiał tu na mnie czekać.
-Przejdziemy się?-spytał. Westchnęłam głośno i dałam się prowadzić.
-Jesteśmy jeszcze razem, no nie?-spytał.
-Nie wiem, czy to można nazwać związkiem-odparłam.
-Laura, ja cię proszę. Chciałem cię przeprosić. Wiem, zachowałem się głupio i nierozsądnie. Dopiero teraz widzę, że ty i Ross... Wy...
-Nie przepadacie za sobą? To chciałeś powiedzieć?
-Tak. Dokładnie. Myślałem, że on chce mi cię odbić.
-Ja tak samo myślałam o Nicky. Ale nie zrobiłam ci awantury-powiedziałam lekko zła.
-Wiem. Dlatego chciałem to wszystko naprawić. Wiesz, że niedługo bal?-spytał.
-Ten bal
,,Prince & Princessa"?-spytałam.
-Tak. Chciałbym, byś ze mną poszła-powiedział z lekkim uśmiechem.
-Sama nie wiem. To za miesiąc-dodałam.
-Tak. Trzeba mieć maskę i ubrać się jak książę lub księżniczka. A ja bym chciał, byś była moją księżniczką.
-Ojej... To słodkie-powiedziałam z uśmiechem.
-Czyli?
-Zgadzam się-odpowiedziałam przytulając go.
Nareszcie pogodzeni. Te bale organizują co roku. Zawsze zazdrościłam, jak wybierali najładniejszą dziewczynę na balu. Potem mamy jeszcze bal maskowy i bal dla 18-latków. Na razie byłam tylko na balu dla tych najładniejszych, czyli na balu, który będzie za miesiąc.
-To ja idę-powiedział po chwili. Pomachałam mu na pożegnanie po czym z radością w sercu i na ustach poszłam do wujka.
***
-Cześć Laura-powiedział z uśmiechem.
-Hej. Mam pytanko-spytałam.
-Słucham?
-Masz dużo pracy?
-No trochę. A co?
-Bo ja chciałam dokończyć piosenkę mamy-dodałam po chwili.
-I chcesz skorzystać ze studia?
-Nie. Chciałabym, abyś potem mógł ją wydać.
-Jako jeden hit nieznanej autorki?
-Nie. Jako hit córki Ellen Marano.
-Laura, ja nie wiem, czy to dobry pomysł.
-Ale czemu?-spytałam. Westchnął głośno siedząc na swoim skórzanym fotelu.
-Minął prawie rok, Lauro. Wiem, że jest ci ciężko, a ta piosenka jest dla ciebie ważna, ale po prostu... Sam nie wiem... Mam masę pracy z Rossem. Zostały mu do nagrania trzy piosenki i dwa teledyski. Bo ostatnia będzie wersją z urywków z koncertów. Poza tym, mam jeszcze Kelly do wypromowania i Nelsona. Może kiedy indziej.
-Nie ma sprawy-uśmiechnęłam się niemrawo. Czasem żałuję, że nie mam takiego głosu jak Kelly, czy Nina. One są piosenkarkami i ich Nick słucha. Ja nigdy nie miałam ku temu okazji...
-O właśnie. Planuję wyjechać na kilka dni. Poradzisz sobie?-spytał.
-Jasne. Powiedz tylko kiedy i już.
-Za miesiąc. Kiedy macie bal?-spytał.
-Też mamy za miesiąc-powiedziałam lekko smutna.
-Lara, jak tylko wrócę dziś z pracy, to kupię ci sukienkę. Albo zaraz... Czekaj...-zaczął stukać coś w telefonie-Stefani? Możesz na chwilkę przyjść?... To ja czekam-odparł z uśmiechem.
-O co chodzi?-spytałam.
-Ja tam się nie znam na kieckach i stylizacjach, więc zaraz...
I w tym momencie drzwi do jego gabinetu się otworzyły.
-Wołałeś mnie?-spytała ładna blondynka, w wieku około 30 lat.
-Tak. Lauro poznaj Stefani - naszą projektantkę.
-Laura-powiedziałam podając jej dłoń. Obdarzyła mnie promiennym uśmiechem ściskając ją.
-Na jaką okazję chcesz strój?-spytała mnie.
-Bal. Ale nie zwykły.
Bal ,,Prince & Prnicessa".
-Chodź ze mną-powiedziała i razem udałyśmy się do wielkiej sali, gdzie jeszcze nie byłam. Było tam mnóstwo ludzi i każdy dodawał do siebie jakieś skrawki materiałów.
-Pomyślmy... Chciałabyś z materiału sztucznego czy naturalnego? Sztuczne nie przepuszczają powietrza i lepiej je kształtować.
-To niech będzie-odparłam z uśmiechem.
-A jaki kolor?
-Obojętnie.
-Rozkloszowana czy lejąca?
-Ta pierwsza. Powiem szczerze, że nie mam zbyt dobrego gustu, więc kwestię wyglądu zostawiam tobie-uśmiechnęłam się do niej.
-Jesteś szczuplutka, zapewne masz rozmiar S, więc nie będzie problemu. Ale podejdź jeszcze ze mną... O tu-pokazała na mały podest. Weszłam na niego, a ona wzięła miarkę krawiecką i zmierzyła mi obwód talii, bioder, ramion oraz sprawdziła dokładny rozmiar buta.
-Przyślę ci sukienkę za kilkanaście dni. W razie czego, jakbyś miała zamiar kupić sobie jakieś ubrania czy coś, to zapraszam-uśmiechnęła się promiennie. Już ją lubię.
-Okey-powiedziałam z uśmiechem po czym poszłam do domu.
<Dwa tygodnie później>
Te dwa tygodnie minęły mi w jak najlepszym porządku. Akurat był poniedziałek, Van wróciła do szkoły. Bal miał być za tydzień (pisało miesiąc, ale taki nie cały xD ~ od Abi). Jedno tylko uległo zmianie. Moje relacje z Rossem. Z poziomu ,,nie lubię" zeszłam do ,,bardzo, bardzo nie lubię". Cały czas mnie zaczepia i ośmiesza. Przez nasze kłótnie klasa podzieliła się na dwie części:
Moją bandę i jego bandę. Ci, którzy są ze mną to moja paczka. A w niej: Dylan, Vanessa, Miranda, Eva oraz Jasmine, a jego banda to: Mike, Emma, Louis, Kelsy i Nicky. Reszta klasy jest neutralna.
-Patrz jak chodzisz!-zaczęłam gdy znów na mnie wpadł.
-Jesteś tak niska, że ledwo, co cię widzę. Jak tam pogoda na dole?-on i jego koledzy się zaśmieli.
-Wysoki jak brzoza a głupi jak koza.
-Podkradłaś teksty od przedszkolaków?-spytał.
-Oczywiście. Bo sama nie potrafię nic powiedzieć-dodałam z sarkazmem.
-Tak myślałem.
-Lynch, to cię nie boli?
-Co?
-Ta głupota-teraz to my się zaśmieliśmy.
-Nie ma co mnie boleć.
-Jesteś tak samokrytyczny? Nie ma co mnie boleć, bo nie mam mózgu?
-Mówisz o sobie?
-Głupek-dodałam.
-A ja Ross, miło mi-wyszczerzył się. Aż chciało się ten uśmieszek zdrapać mu z buzi.
-Mi za to nie jest miło-dodałam piorunując go wzrokiem.
-To po co się przedstawiasz?
I tak wyglądała nasza typowa rozmowa przed klasą. Raz ,,przez przypadek" podał mi karteczkę, że niby jest w niej coś dla mnie napisane, ale na tej kartce pod spodem był korektor w płynie. Upaćkałam se palce. Za to ja takim samym sposobem ,,przypadkowo" oblałam sokiem jagodowym jego pracę domową.
Przez przypadek też wyrzuciłam mu dezodorant, jak poszedł na wuef. Wiadomo, że chłopacy się pocą, a akurat miał się spotkać z Nicky. Bez dezodorantu ani rusz.
***
-To naprawdę nie było celowo!-krzyknęłam do Vanessy. Ona jako jedyna miała do mnie wąty za to, że zniszczyłam spotkanie Rossa i Nicky.
-Nie. Weszłaś do szatni chłopaków od tak. Bo zapach ci się podobał.
Choć głupio było się przyznać zapach perfum Rossa mi się podobał.
-Ja tam nie weszłam. To Dylan wyciągnął.
-No tak. On też jest w to wplątany. Co wam odbiło?
Sama nie wiedziałam. Po prostu miałam ochotę mu coś zrobić. Podeszłam do swojej szafki. Wspomniałam już, że znajduje się obok szafki Rossa? Nie? No to teraz wspomnę. Chciałam spojrzeć na Van, ale dostałam z całej siły w nos. Zgadnijcie czym...
-Mógłbyś uważać jak otwierasz te głupie drzwiczki?!-wydarłam się. Czułam krew. No nie...
-Ups. Nie zauważyłem cię. Ty chyba też nie zauważyłaś, że jak wyrzucałaś do śmieci dezodorant, pisało na nim ,,Ross Lynch".
-Masz tak głupie imię, że pomyliłam je z marką perfum-powiedziałam łapiąc się za bolący nos.
-Następnym razem nie zaczynaj Marano-wysyczał mi prosto w twarz po czym poszłam do łazienki. Nie miałam ochoty go słuchać. A najgorsze było dopiero przed nami...
***
Witajcie! Rozdziału nie było sporo czasu, wiem i za to przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Poniżej mały zwiastun:
***
-Mały wypadek na korytarzu szkolnym. Każdemu się może zdarzyć.
-No dobrze, siadaj-powiedział choć sam nie był do końca przekonany, o prawdziwości moich słów.
-Co ci?-spytał Dylan oglądając moją twarz.
-Nic. Szłam z Ness i zagapiłam się.
-Musiałaś w coś nieźle przywalić.
-Tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo...
***
-Jesteś psychiczna!-krzyknął.
-Tak to się z ludźmi dzieje, jak przebywają w twoim towarzystwie-powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-To gadaj-syknął-Czemu nie powiedziałaś Robertsonowi?
-Bo nie chcę go mieszać w nasze sprawy. Poza tym, był tam Dylan.
-I co? Twój chłoptaś był by zły?
-Mógłby ci coś zrobić.
-Martwisz się?-spytał.
***
-Znam go od dzieciństwa. Wiesz, każdy ma jakieś swoje odpały. On też miał, a że charaktery mieliśmy podobne, to się dogadywaliśmy. Jest wredny, ale nie podły. Ja go znoszę i go lubię, jak brata. Dlatego wiesz... Taka przyjaźń od małego-dokończył. Jest wredny, ale nie podły, tak?
-Moim zdaniem nie ma w nim nic ciekawego. Nie lubię go i nigdy nie będę-powiedziałam.
-Fajna jesteś, wiesz?-zaśmiał się.