wtorek, 23 czerwca 2015

Wakacje!

Jak zauważyliście, koniec roku zbliża się nieubłaganie. Więc rozdział 24 troszeczkę, ale naprawdę troszeczkę się opóźni.
Mianowicie do sierpnia.
A we wrześniu 0 rozdział 15 :D
Tak wiem, długie czekanie, ale rozdziały również będą długie :D
Potrzebuje tych wakacji...
Oczywiście jeżeli macie jakieś pytania czy prośby - jestem dostępna pod e-mailem czy fb.
Pamiętajcie - nie opuszczam was, a robię sobie przerwę od bloggera, całkowicie, co oznacza, że waszych blogów też nie będę czytała i komentowała.
Od razu mówię - nie wiem, którego sierpnia. Mam małe problemy i potrzebuje troszeczkę czasu.
Spotkamy się niedługo :D
Życzę udanych wakacji misiaczki :****
Pochwalić się: kto zda z czerwonym? :D Mi troszkę zabrakło :/ Mam 4,71 :(
No trudno...
Przez ten czas przeczytam trylogię niezgodnej i Cztery :D
Cztery to też niezgodna oczami Tobiasa :D
Dobra, nie przynudzam.
Do napisania!

sobota, 20 czerwca 2015

13 ,,Język kobiety jest krótki, ale głęboko rani mężczyznę"

<Tydzień później>
- Dziś znów idę na chemię - dodała Hope.
Trzy dni temu dostała perukę z własnymi włosami. Muszę przyznać, że wygląda ciut inaczej, gdy jej brwi są przerzedzone. Wszystkie jej wypadły.
Biedaczka maluje je teraz kredką, a raczej zarys tego, co być może jeszcze zostało i jest podłamana.
Współczuję jej. Dziś dowie się, jaki ma wyniki.
- To jedziemy? - spyta Ross. Jako jedyny miał nas zawieźć. Obie z Hope się bardzo stresowałyśmy.
- Tak. Już jestem gotowa - powiedziała moja przyjaciółka, po czym obie ubrałyśmy buty i zeszłyśmy na dół, do auta.
Jechaliśmy w ciszy. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Ross prawdopodobnie nie śpi od kilku dni, bo ma worki pod oczami i w dodatku jest opuchnięty.
Gdy w połowie drogi nie mógł się skupić, zaproponowałam, że go zastąpię. Nie protestował. Zatrzymał auto na poboczu uprzednio włączając alarmowe światła i wysiadł, zamieniając się ze mną miejscami.
Do szpitala dojechaliśmy dość szybko. A może mi się tak wydawało?
W każdym razie szybko poszliśmy do recepcji spytać o Watsona - doktora Hope.
Recepcjonistka szybko udzieliła odpowiednich informacji i poszliśmy pod wskazane miejsce, przez długie korytarze szpitalne.
***
- Witaj Hope - powitał ją ciepło.
- Dzień dobry doktorze - Hope odwzajemniła uśmiech.
- Przyszły twoje wyniki - zaczął wzdychając.
- I co? - spytała z nutką nadziei.
- Cóż Hope...
Podrapał się po karku, spuścił głowę i próbował odpowiedzieć na jej pytanie. O dziwo pan Watson bardzo zżył się z nią i nie chciał jej smucić.
Ross z nadmiaru emocji zacisnął dłoń na oparciu krzesła.
- Więc co panie doktorze? - próbowała niejako wydobyć z niego szybciej informacje.
- Nie jestem pewien, czy chcesz totalnie znać odpowiedź, Hope - zaczął.
Lekarze czasem mają takie myki.
To mi przypomina sytuację, kiedy Alex był w szpitalu i pytaliśmy, czy już wybudził się z pod narkozy po operacji. Miał wycinany wyrostek robaczkowy.
W tym szpitalu trafił nam się trochę dziwny lekarz...
- Panie doktorze, co z nim? - spytałam.
Przed operacją okazało się, że Alex może mieć uczulenie na środki usypiające, czy narkozę. Powiedział, że jeżeli ma umrzeć, to woli podczas narkozy, niż znieczulenia.
Lekarz właściwie... Skamieniał.
Podrapał się po karku...
Zdjął okulary...
Przetarł oczy...
I wypowiedział słowa, które zawaliły wtedy mój świat:
- Pacjent zmarł podczas narkozy.
Wypowiedział te słowa w taki sposób, jakby mówił: ,,Abonent jest tymczasowo niedostępny. Oddzwoń później".
Zero emocji, przekazanego bólu, no nic.
Kompletnie. 
Warga zaczęła mi drgać, a ręce zaczęły mi się pocić. Oczy szczypały niemiłosiernie, a serce waliło tak mocno, że myślałam, że pęknie. 
Po chwili łzy ciurkiem wydostawały się z pod moich powiek, a mama podchodząc do mnie zapytała:
- Co z nim?
Pokiwałam głową na nie, a mama przyłożyła dłonie do ust. Tata podchodząc do nas objął mamę i wtulił się w nią.
O dziwo lekarz nadal przy nas stał.
Po chwili parsknął śmiechem. Wzięłam go za jakiegoś idiotę i byłam mega zła, że w takiej chwili się z nas śmieje. A ten wykrzyczał tylko:
- Żartowałem! Pacjent na was czeka!
Pożałował tego żartu. Mama mu nie odpuściła. Myślałam, że go zabije...
- Chcę - doszły do mnie słowa Hope, więc wybudziłam się z transu myślenia o Alexie.
- Niech pan powie - Ross mówiąc te słowa zacisnął powieki.
- Hope... Twój stan się pogorszył...
***
Chciałam podziękować Anonymousowi za odczepienie się i powiedzieć Luna do ciebie, że gdzieś mam twoje zdanie. Jeżeli nie podoba ci się blog - odejdź, nie wchodź.
Kochani, proszę - komentujcie!
Dziękuję za szczere komentarze :*
Pozdrawiam!
Do napisania!
P.S
Blog będzie miał 30 rozdziałów albo 25 :/

czwartek, 18 czerwca 2015

12 ,,Bo też nie ma większej nienawiści niż zrodzona z bliskości"

Od razu zaznaczę: Ci, którzy chcą się dowiedzieć, czemu piszę tego bloga niech zobaczą notkę. Dziękuję



- Sama nie wiem... - odparłam.
Nikt tego nie wiedział Ja sama nie potrafiłam jasno tego określić, ale to Ross się ode mnie całkowicie odwrócił.
- To było jakieś dwa lata temu, prawda? - spytała smutno.
Nie Hope. To zaczęło się wcześniej.
- Tak.
- Nie przypominam sobie, żebyście kiedyś gadali razem, tak normalnie.
O moja kochana, naiwna Hope. Jak ty jeszcze mało wiesz...
- Ja też nie-sztuczny uśmiech wlazł mi na twarz.
- Czyli nie znasz prawdziwego powodu?
Znam Hope. Domyślam się. Ale cóż ja mogę zrobić?
- Nie...
- Lubiłaś go kiedyś?
Ciężkie pytania zadajesz... Trudno określić normę lubienia, ale czy go lubiłam ot tak?
- Sama nie wiem.
Moje odpowiedzi nie były szczere, tak samo jak moja dzisiejsza postawa w stosunku do niej. Ale na te pytania nie mogłam udzielić jej odpowiedzi, choć nieważne było, jak bardzo bym chciała.
***
- Musicie? - spytała Hope.
- Jesteście z Rossem dorośli. Poradzicie sobie - dodała krzepiąco Stormie.
Babcia Rossa i Hope wylądowała w szpitalu w stanie krytycznym. Dostała atak... Dlatego muszą jechać i nawet nie wiedzą, kiedy wrócą.
- Pieniądze macie tam gdzie zawsze - dodał pan Mark.
Ja wiedziałam, że oni chcąc nie chcąc i tak wyjadą. Ale to była i konieczność i chęć. Mieli dość wyrzutów i oglądania stanu mojej przyjaciółki.
Za to moi rodzice.. Starali się ze mną za często nie rozmawiać, bo za bardzo byłam podobna do Alexa. Nie miałam im tego za złe. Sama Nie chciałam z nimi rozmawiać, bo było to dla mnie ciężkie. Chciałam zapomnieć... Czemu?
Po stracie bliskiej osoby czujesz się taki.... Nijaki? Pusty? A najgorsze jest to, że to uczucie z czasem nie mija. O nie! Ono staje się z dnia na dzień coraz gorsze. Wzmaga się. te myśli praktycznie tobą władają. Wspomnienia nie chcą odejść, więc z jednej strony ta osoba nadal żyje w tobie, bo o niej pamiętasz, a z drugiej, zabija to cię, bo nie dają nawet chwili wytchnienia.
To coś w rodzaju perpetuum mobile. Wspomnienia w tobie żyją i trwają aż do śmierci twojego umysłu, który umiera dwie godziny po ostatnim biciu serca...
Dzień w dzień to samo... Uciążliwe i nie daje żyć...
Pamiętam, że zanim Alex umarł miałam przez jakieś pół roku zawiechy nastroju, a jak moja rodzina, kuzynostwo, przyjeżdżali do nas, to zawsze trafiali na mój smutek i złość.
I pamiętam też dzień pogrzebu Alexa i rozmowę wujka z moją kuzynką.
- Co ona ma w oczach? To złość? Żałość? Smutek? A może ból?  -spytała.
- Nie skarbie. To pustka - odparł z litością.
- A dlaczego ma ten kolor? Taki intensywny...
- Czarny? Ten kolor od dłuższego czasu dominuje w jej życiu...
Tej rozmowy nie zapomnę do końca dni...
Czułam się się naprawdę pusta. Bo jakżeby inaczej? I jeszcze jak najbliższa rodzina powie ci coś takiego...
Postanowiłam jednak nie zajmować się sobą. Moja przyjaciółka potrzebowała wsparcia i została sama z Rossem, który również miał problemy z uczuciami.
Zadzwoniłam więc do mamy, z prośbą o kolejny dzień pobytu u Hope. Zgodziła się. Na szczęście wie, że jestem jej potrzebna.
- Chcesz coś zjeść? - spytał Ross, kiedy skończyłam gadać.
- Co proponujesz? - spytałam.
- Naleśniki? - spytał.
- Może być - dodałam.
Razem z Hope i Rossem udaliśmy się do kuchni i zaczęliśmy przygotowywania.
Ja wzięłam jajka i rozbiłam do niebieskiej miski, a trzepaczką zaczęłam ubijać. W tym czasie Hope wzięła cukier i nasypała mi do miski, bym mogła utrzeć mój produkt z jej produktem. Ross za to wziął mleko i mąkę oraz olej i po kolei dodawał mi do miski.
Tak przygotowaną masę nalałam chochelką na patelnię i zrobiłam niewielkie kółko.
Po chwili przewróciłam na drugą stronę, gdy tylko zauważyłam, że jest lekko zarumieniony.
I tak przez kolejne kilka minut go smażyłam po czym wyciągnęłam na talerz. I tak kilkanaście następnych porcji.
Wszamaliśmy wszystkie naleśniki po czym poszliśmy oglądać film. Hope wybierała.
- Chciałam wam pokazać film o jakim ostatnio czytałam recenzję - dodała.
Spojrzałam na Lyncha, a on na mnie. Wzruszyliśmy ramionami i zaczęliśmy oglądać film ,,Bez mojej zgody".
Nie wiedzieliśmy jednak, że Hope miała ukryte zamiary wybierając ten film.
Opowiadał o dziewczynie chorującej na.. Białaczkę. Jej siostra była specjalnie zaprojektowana na dawcę narządów, które rak zaatakował. Robiła ciągłe przeszczepy, aż w końcu podała do sądu swoich rodziców...
Przez cały film zastanawiałam się jak można być tak bezdusznym, by nie pomóc swojej siostrze rodzonej. Ale potem się okazało... Że to dziewczyna, chora na białaczkę, poprosiła swoją siostrę, by przestała być dawcą... Na koniec... Na koniec ona umarła...
Film był wzruszający, ale bardzo bolesny, bo wyobraziłam sobie, że to Hope umiera...
Dlaczego akurat ona?
Spojrzałam na Rossa. Nawet nie ukrywał swoich łez. I to wcale nie łez szczęścia.
- Dlaczego nam pokazałaś ten film? - spytał.
- Ponieważ chcę wam uświadomić, że ludzie z białaczką i tak odchodzą, nawet, jeżeli ich stan się polepsza. Na kilkanaście tysięcy przypadków, przeżywa tylko kilkaset - powiedziała.
- I ty należysz do tych kilkuset! Hope! NIe gadaj głupot! Gadasz tak, jakbyś naprawdę chciała umrzeć - dodał żałośnie.
-Nie chcę, ale chcę was przygotować na moją śmierć - dodała bardzo spokojnie. Ja wiem, ile ją to musiało kosztować.
- Może zamiast się skupiać na tym, że jesteś chora i nas na byle co przygotowywać, nawet na to, co może się nie zdarzyć, to może lepiej spędzajmy ten czas najlepiej jak potrafimy i cieszmy się dniem, zapominając o chorobie  - zaproponowałam.
Bliźniacy na chwilkę się zastanowili.
- Ty myślisz, ze tak łatwo jest zapomnieć? - spytał Ross.
- Nie, ale to lepsze, niż ciągłe wypominanie o swoim odejściu - zakończyłam.
Zgodzili się ze mną. Od tamtej pory na temat choroby Hope rozmawialiśmy tylko i wyłącznie dzień, przed jej wynikami oraz w trakcie ich trwania.
Czasem Naomi też wspominała o swojej chorobie i o chorobie Hope, ale było nam znacznie lżej, jak Hope nie mówiła o tym, że umrze.
My byliśmy pewni, że przeżyje, bo jej stan się polepszał.
***
Witam. Nie wiem kiedy next!
Jak przeczytaliście na górze, chciałam wam powiedzieć powód pisania mojego bloga i info dla anonimka, który mnie od jakiegoś czasu nęka.
Blog ten założyłam, bo jest częścią mnie. 
Jakieś trzy lata temu zmarła jedna z moich sióstr (urodziły się jako bliźniaczki). Byłam naprawdę w ciężkim stanie i dokładnie pamiętam emocje i odczucia, jakie mną targały przez naprawdę długi czas. Później druga z bliźniaczek dostała skierowanie na onkologię. Na szczęście nic jej nie jest, ale było tam mnóstwo dzieci, które chorują na raka i umierają. Po prostu serce się kroi, jak człowiek na to patrzy.
W dodatku ostatnio straciłam przyjaciółkę (nie, nie umarła, ale w jakiś sposób odeszła, zostawiając mnie dla innych dziewczyn) i pokłóciłam się z kumplem (najlepszym) z którym teraz się nienawidzimy.
Cała historia można by rzec jest moją historią. Mimo, że nie mam siostry bliźniaczki, to jednak wiem, co oznacza stracić kogoś bliskiego. Wszystkie emocję staram się oddać w jak najlepszy sposób, jaki tylko potrafię, ale niestety wam przekazuję może z 20% mojego bólu...
Niektórzy z was pytali, dlaczego zawsze uśmiercam rodziców.
Blogi zaczęłam pisać w okresie najgorszych moich problemów i były ,,odskocznią" od nich. Kiedy miałam doła - ktoś został zabity. Kiedy byłam szczęśliwa - wtedy dopiero zrobiłam Raurę (o Enigmę mi chodzi).
Blogi, to moje uczucia i mój stan psychiczny. Jeżeli coś ci się nie podoba anonimku nie musisz mnie czytać, ani moich historii. Naprawdę boli, jak naśmiewasz się z moich przeżyć. 
Przepraszam, za długą notkę.
Do napisania!

wtorek, 16 czerwca 2015

11 ,,Rozpacz ma swoje własne chwile spokoju"

- Hope, kochana... Co ci jest? - spytałam wchodząc w głąb jasno niebieskiego salonu.
Hope leżała na błękitnej kanapie. Nogi miała na oparciu, dłonie na twarzy, a włosy w każdym kierunku świata.
Wiedziałam, że płacze. Gdy tylko podniosła dłonie ukazały się jej spuchnięte powieki, a do mokrych policzków przylegały włosy, które odgarnęłam jej, podchodząc bliżej.
- Spójrz - dotknęła swoje jasne włosy od nasady i przejechała w dół. Po chwili na jej dłoni zostało mnóstwo pojedynczych kosmyków włosów.
- Dzwoniłam do lekarza. Będą mi wypadać, aż wyłysieje! To jest dopiero początek chemioterapii, a ja już będę brzydka...
- Skarbie, ty zawsze jesteś piękna... Poza tym możesz pójść do fryzjera i zrobić perukę z tych włosów - zaproponowałam.
- Włosy to najmniejszy problem. Rzęsy, brwi... Wszystko mi wypada!
Z jednej strony mogłoby wydawać się to śmieszne. Ale dla Hope jej włosy, rzęsy i brwi były wszystkim. Należała do jednej z nielicznych osób jakie znałam, które będąc blondynką, miały ciemną oprawę oczu. Nie musiała się malować, by wyglądać super. A włosy? Niejedna jej zazdrościła. Mimo, że były gęste, to wystarczyło je związać ot tak i już tworzyły artystyczny nieład.
Ona w zwykłym koku wyglądała jak Pamela Anderson.
- Hope... Odrosną ci, jak skończysz chemię - dodałam krzepiąco.
- JAK skończę - dodała z przekąsem.
- Hope, nawet tak nie mów - powiedział groźnie Ross.
- Pogódź się z tym wreszcie, że ja i tak kiedyś umrę - powiedziała bezradnie.
- Ale nie w tak młodym wieku! - powiedział żałośnie.
- Ross, przestań się łudzić.
- Nie łudzę się. Masz więcej szans na życie, niż śmierć. Poza tym wiara czyni cuda - dodał.
Hope wzięła głęboki wdech, policzyła do 10 i na wydechu dodała:
- Ale ja w to wierzę.
- Właśnie widzę - dodał z przekąsem i poszedł do siebie do pokoju, uprzednio trzaskając drzwiami. Widzę, że dziś już nie może powstrzymać swoich negatywnych emocji.
- Och, Lau... Co ja mam zrobić?
Zastanowiłam się chwilkę.
- Mam pomysł.
***
Razem z Hope pierw odwiedziliśmy zakład fryzjerski, gdzie zgolono jej wszystkie włosy. Stamtąd w przeciągu tygodnia dostanie z nich perukę, a w międzyczasie kupiliśmy jej inną.
Oprócz tego zaszliśmy do salonu kosmetycznego, gdzie zrobili jej sztuczne rzęsy, które co miesiąc będzie musiała uzupełniać.
A brwi? Na to nie znalazłam pomysłu, ale na pewno kiedyś znajdę.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziała przytulając się do mnie.
- Jesteś dla mnie jak siostra. Przyjaciółki z przypadku....
- Ale siostry z wyboru - dokończyła.
Przeszłyśmy się jeszcze do centrum handlowego, na ,,poprawę humoru". Kupiłyśmy kilka ładnych sukienek.
Do domu wróciłyśmy po kilku godzinach ,,szwędania się" po mieście.
Uzgodniłyśmy z rodzicami, że będę nocowała u niej.
Przy okazji zauważyłam, że państwo Lynch starają się jak mogą, by nie myśleć, że Hope jest chora i zachowywać się w miarę normalnie. Ale pani Stormie nie spała po nocach, widać to było po jej oczach i braku makijażu, a pan Mark błądził myślami i nikogo nie słuchał.
Ale mimo wszystko starali się być dla niej wsparcie. Zresztą każdy kto znał Hope, wiedział, że ona nienawidzi wręcz litości w stosunku do niej.
***
- I wtedy jakoś tak... Skończyłam tę znajomość - właśnie Hope opowiadała mi, dlaczego ona i Harry przestali się widywać.
- To okropne, co on ci zrobił - dodałam smutna z jej powodu.
- Nom... A ty? Dlaczego już nie spotykasz się z Dylanem? - zagaiła.
Dylan był moim najlepszym kumplem, zanim zaczęłam kolegować się z Hope i Rossem. To oni wprowadzili się na jego miejsce. Miałam może z 7 lat.
Ale wcześniej też ich znałam. Z widzenia.
- Dylan wyjechał. Przeprowadził się do Paryża.
- Tęsknisz za nim? - spytała.
- Nie znaczył dla mnie tyle, co Alex. Nikt tyle dla mnie nie znaczy. Trudno określić mi czy tęsknię za kimś, kogo nie widziałam 13 lat. I nie mam z tym kimś kontaktu. Fakt, było mi smutno, ale wy wypełniliście moją pustkę - dodałam krzepiąco.
- Miło mi to słyszeć. Zakochałaś się kiedyś? - spytała.
Zastanowiłam się chwilkę nad odpowiedzią.
- Sama nie wiem... Chyba nie.
- Chyba?
- Pamiętasz Davida? - spytałam.
- Tego bruneta? Tego głupiego, tak? - spytała.
- Tak. To chyba w nim byłam zauroczona.
- Serio?-nie dowierzała. David chodził rok z nami do klasy.
- No. Dopóki się nie odezwał-zaśmiałam się - A ty?
- Tylko w Alexie - westchnęła - A jaki jest prawdziwy powód twojej i Rossa nienawiści? - spytała.
Zastanowiłam się chwilkę, co odpowiedzieć. W końcu jednak - powiedziałam...
***
Dziś rozdział szybciej, bo mam dobry humor :D (nawet żaden dysortograficzny anonim mi tego nie zepsuje).
Chciałam zadedykować ten rozdział E(L)MO<3
Kochana - dziękuję za ten komentarz i rady :D To dla mnie zaszczyt ;)
Postaram się wdrożyć te rady w bloga :D
Dziękuję za wszystkie szczere komentarze i żegnam się z wami ;)
Do napisania!

poniedziałek, 15 czerwca 2015

10 ,,Nie ma spełnienia słodszego nad to, które następuje tuż po dłuższym oczekiwaniu"

Ross uśmiechnął się delikatnie, ujął moją dłoń i rzekł:
-Dziękuję.
Zaśmiałam się.
-Nie ma za co. Pamiętaj, że możemy przecież znieść topór wojenny na czas ,,zwierzeń"-poszerzyłam uśmiech, ale ku mojemu zaskoczeniu on cofnął dłoń, uśmiech mu spadł i powiedział:
-Tsa...
Po czym wstał z ławki i ruszył zostawiając mnie samą. Czyli znów nic się nie zmieniło...
***
Kolejny dzień przyszedł tak szybko...
Hope wróciła już do domu. Ja, Lynch i Hope mieliśmy iść dzisiaj do wesołego miasteczka. Przyszykowałam więc żółtą sukienkę, białe trampki i torebkę. Spakowałam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak telefon i portfel.
Lynchowie mieli przyjść po mnie. I przyszli. Ledwo, co się wyszykowałam oboje już stali pod moimi drzwiami. Hope uśmiechnięta od ucha do ucha, a jej brat... Miał minę, jakby coś mu się stało.
-Cześć skarbie-przytuliłam ją.
-Już?-Ross znów narzekał. A nie mówiłam? Nic się nie zmieniło...
-Tsa-dodałam z przekąsem.
Rozkoszowaliśmy się swoim towarzystwem i ciszą, która miedzy nami panowała od jakiegoś czasu.
Nie była ona krępująca czy coś, za to przyjemna.
Lynch co jakiś czas zerkał w moją stronę. Dziwiło mnie to. Czyżby próbował się zmienić? A może po prostu pomyślał, że wczorajsza sytuacja była tylko chwilowa? Czemu ja w ogóle o nim myślę?
Kiedy dotarliśmy na miejsce Hope powiedziała, że idzie kupić dla nas bilety, za to ja i Ross staliśmy koło siebie jak kołki.
-Czemu założyłaś akurat tę sukienkę?-spytał w końcu. No tak...
-Bo to twój ulubiony kolor-dodałam złośliwie.
-Masz mnóstwo sukienek w tym kolorze, to dlaczego akurat ta?
Zdziwiło mnie to pytanie, ale wszystko stało się jasne. Tę sukienkę miałam na koncercie...
-Pośpiesz się Alex, bo nie zdążymy!-krzyknęłam.
-Co ja zrobię, że bilety zgubiłem...
-Co zrobiłeś?!-krzyknęłam ja, a wraz ze mną bliźniacy Lynch.
-No zgubiłem...
-To koniec-powiedział Ross.
-Nie wszystko stracone. Wejdziemy tyłem-dodała Hope.
-Oszalałaś?-spytał Alex.
-Jeszcze nie.
-Ja też nie. Idziemy-dodałam i pociągnęłam ich za sobą.
Na miejscu okazało się, że jedyne tylne wejście jest strzeżone... Ile tam było ochroniarzy!
-Czyli pomyśleli o wszystkim-załamał się lekko Al.
-Pewnie każdy myślał o tym, by zobaczyć Fall Out Boy na żywca-dodałam.
-Pewnie grają Immortals-powiedział Ross wzdychając.
-Podsadź mnie-powiedziałam szybko.
-Po co?-spytał lekko zmieszany.
-jak to po co ciołku? Chcemy tam wejść?-spytałam.
Wszyscy się zaśmiali, a po chwili Ross i Alex podsadzili mnie i Hope do góry, a my wciągnęłyśmy chłopaków. Było warto...
Tego dnia w tłumie ludzi szaleliśmy się i bawiliśmy. Miałam też tą sukienkę. Pamiętam tylko jak Ross przyciągnął mnie do siebie i dodał, że ładnie wyglądam.
-Przeszkadza ci, że mam tę sukienkę?-spytałam.
-Inaczej bym tego nie mówił.
-Pragnę ci przypomnieć, że sam mnie wtedy skomplementowałeś, a ta sukienka niczemu nie zawiniła-dodałam.
-Ty jeszcze to pamiętasz? Ja nie o tym-uśmiechnął się lekko.
-A o czym?-spytałam.
-Komplement komplementem. Nie żałuję, że powiedziałem, co powiedziałem, bo to była prawda.
Zbił mnie z tropu. Nie chodziło o komplement?
-Więc?-spytałam.
-O ile dobrze pamiętam, jak podsadzałem cię to sukienką zahaczyłaś o pręt i masz dziurę z tyłu.
No tak! Miałam wywalić tę sukienkę, albo ją zeszyć, ale zapomniałam! Jaki wstyd!
Zrobiłam się cała czerwona.
Ross przewrócił oczami i... Zdjął swoją bluzę. Założył mi ją na ramiona...
Spuściłam głowę i wymamrotałam ,,dziękuję".
-Co mówisz?-spytał. Jaką on miał satysfakcję!
-No dzięki-znów mruknęłam.
-Nie słyszę-przedrzeźniał mnie.
-Dziękuję!-krzyknęłam.
-Teraz jest dobrze-zaśmiał się.
-Za co mu dziękujesz? Czy ty masz jego bluzę?-spytała Hope.
-Pamiętasz koncert Fall Out Boy?-spytał Ross.
-To ta kiecka?-spytała Hope. Po chwili oboje wybuchnęli śmiechem, a ja spaliłam buraka. Bliźniacy...
Ale były też plusy. Ross używał najlepsze męskie perfumy, jakie znałam. Mogłam upajać się ich wonią, choć mu zawsze mówiłam, że śmierdzi. On robił mi wtedy na przekór i zakładał ją jeszcze częściej. Cały Lynch...
***
Bawiliśmy się wspaniale. Nawet towarzystwo Lyncha za bardzo nie zepsuło mi zabawy. Znów wypominał mi kilka błędów i dokuczał. Jednak nie tak bardzo jak przed naszą wczorajszą rozmową.
Myślę, że jesteśmy na najlepszej drodze, by wreszcie z nienawiści dojść do nielubienia.
***
Kolejny dzień, kolejna nie przespana noc, kolejne wspomnienia z Alexem i kolejny brak inspiracji.
Próbowałam coś napisać, ale niestety nie mogłam. Nic. Pustka. Zero!
Dziś rano zadzwoniła do mnie przerażona Hope. Poszłam więc do niej i spytałam, co się stało.
Poprosiła o natychmiastowe przyjście, więc nawet się nie malowałam. Po prostu do niej poszłam.
A tam? Niespodzianka.
-Ummm.... Mogę wejść?-spytałam.
Stał w drzwiach, oparty o ich framugę, a ręce miał założone na krzyż. Udawał, że myśli, po czym rzekł:
-Zależy po co.
-Chyba raczej do kogo.
-Nie ma różnicy. Mów.
-Na pewno nie do ciebie-wysyczałam.
-Domyśliłem się-przewrócił oczami.
-Jest Hope?-spytałam.
-A dzwoniłaby do ciebie, żebyś przyszła, gdyby jej nie było?-powiedział z ironią.
-O, czyli jednak znasz powód mej wizyty?-wyłapałam.
-No oczywiście, że tak. Bliźniacy mówią sobie wszystko. Ty chyba powinnaś to wiedzieć.
Zabolało, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-To dlaczego ty otworzyłeś drzwi?
-Bo mnie Hope o to prosiła. Właź, bo jest załamana-powiedział przewracając oczyma.
Jak tylko weszłam, doznałam szoku...
***
Next za dwa dni jak bd 20 kom ;) do napisania!

sobota, 13 czerwca 2015

09 ,,Kiedy chcemy się nawzajem oszczędzać, nigdy nam to nie wychodzi"

Ross odwzajemnił mój uścisk i załkał mi w ramię. Łkaliśmy razem z prawie tego samego powodu...
Jeśli ktoś by zapytał, jak wygląda dziwna nienawiść, na pewno bylibyśmy dokładnym przykładem na to określenie.
Potrafimy normalnie ze sobą gadać, wspierać się, ale i tak zawsze górują negatywne emocje.
Zawsze robimy na przekór drugiej osobie i zawsze staramy się ją ranić, choć czasem są wyjątki...
-Przepraszam-wyszeptał.
-Nie masz za co-dodałam.
-Owszem, mam. Dobrze, że Hope tu nie ma.
Jasne było, że Ross tak długo tłamsił swoje emocje, że wreszcie to one nim zawładnęły. Przestał sobie z nimi radzić i teraz potrzebował mnie bardziej, niż kogokolwiek innego.
-Mów-zachęciłam. Oderwaliśmy się od siebie i poszliśmy usiąść na jedną z pobliskich ławek.
-Co mam ci powiedzieć?-spytał, udając, że nie rozumie.
-Lynch, znam cię za dobrze, by nie wiedzieć, jak teraz potrzebujesz wsparcia. Chcesz być wsparciem dla innych, a sam tłamsisz swoje problemy. Hope nie powiesz, by jej nie martwić, rodzicom nie powiesz, bo wiesz, jak im ciężko. Alexowi nie powiesz, bo go już nie ma. Zostałam tylko ja.
Tak wiem. Nie mam największego daru mowy czy zachęcania, ale wiedziałam, a wręcz byłam pewna, że Lynchowi i tak już nie zależy, więc zaraz wszystko mi powie, a ja udam, że tego nie słucham, choć wszystko i tak zapamiętam.
-Musisz znać mnie aż tak dobrze?-spytał.
Już nie był taki perfekcyjny, za jakiego wszyscy go mają. Miał nieład na głowie, cienie pod oczami i czerwone oczy. Aż żal chłopaka było.
Ja byłam chyba jedyną osobą, która go widziała niemalże w każdym stanie. On mnie też...
Inne dziewczyny widzą to, co jest na zewnątrz, czyli jego wygląd. Ja za to znam go na wskroś. Wzajemnie się tak znamy.
-Nie zapominaj, że ty wiesz o mnie równie dużo-dodałam.
Westchnął.
-Po prostu... Hope ona... Sama dobrze wiesz, jak z nią jest. Nie czuje się najlepiej. Śmierć Alexa ją dobiła a teraz dowiaduje się, że ma białaczkę. To chore jakieś...
-I dodaj do tego, że sam chciałeś przeżywać śmierć Alexa, bo był twoim najlepszym męskim przyjacielem, bo nikt ci nie zastąpi Hope, A za to musiałeś ją pocieszać i siebie odłożyć na drugi plan, prawda?-spytałam. Uśmiechnął się smutno.
-Jakbyś była obok mnie, tak opowiadasz...
-Bo niemalże jestem-dodałam ciszej, ale niestety usłyszał.
-Jesteś i zawsze będziesz. A ty jak się trzymasz?-spytał.
-Sam dobrze wiesz...-zaczęłam. To od razu go zachęciło. Teraz on miał możliwość popisu.
-Odkąd Al umarł, nie śpisz po nocach, wstajesz rano w stanie, w którym nie ośmieliłabyś się pokazać nikomu, robisz perfekcyjny makijaż i kierujesz się zasadą: ,,Nigdy nie płacz publicznie", a w dodatku nie radzisz sobie z emocjami i starasz się myśleć, że Hope umiera, bo boisz się, że będzie bolało tak samo, jak przy Alu, prawda?
Nie musiałam odpowiadać. Mój wzrok starczył mu za odpowiedź.
Jakim cudem osoby, które tak dobrze się znają i potrafią gadać, są wrogami? Proste - sami nie wiemy, kiedy to dokładnie się zaczęło, ale jednak miało swój początek.
Ale o tym może kiedy indziej.
-O co chciałeś zapytać, kiedy byliśmy w szpitalu?-spytałam.
Lynch zmieszał się troszkę. Podrapał po głowie, zrobił się czerwony i dodał:
-To nie ma znaczenia.
-To, że cię dobrze znam, daje mi plus w tym, że wiem, iż chcesz o to zapytać, ale cię to męczy. Ale minusem jest, że nie znam się na telepatii, więc nie wiem, o czym myślisz.
Zaśmiał się.
-I dobrze.
-No powiedz-dodałam próbując go jakoś zachęcić.
-Myślę, że to nie jest najlepszy pomysł...-próbował za to się wykręcić.
-Nie drażnij mnie. Jak będę chciała się w coś durnego pobawić, to powiem. Ale teraz tę sytuację traktuję poważnie.
Nie miał wyboru i dobrze o tym wiedział. Dłonie położył sobie na twarzy i przetarł ją, po czym spojrzał w moją stronę.
Jego oczy świdrowały po moich i próbowały się dopatrzyć czegoś. Nie wiedziałam jednak o co dokładnie chodzi.
Jego źrenice ani nie wzrastały, ani nie malały. Były ciągle takie same.
W końcu jednak wydusił takie słowa:
-Często wracasz do tej sytuacji, jak robiliśmy żart Alexowi?
Zastanowiłam się.
-Zależy o który żart chodzi.
-Ten, co udawaliśmy, że się utopiłem.
Teraz to ja zrobiłam się cała czerwona jak burak. Skąd wiem? Policzki mnie piekły nie miłosiernie, a w dodatku jego wzrok tak bardzo wyczekiwał odpowiedzi.
Tak bardzo też chciałam się zapaść pod ziemię...
Odwróciłam od niego wzrok. No przecież jak skłamię, to on to wyczuje, a jak powiem prawdę... No właśnie. Prawda. A co mi szkodzi?
-Zależy co masz na myśli, poprzez słowa ,,często"...
-,,Często" nie ma wielu znaczeń. Jest jedno, które nie jest obcym ci wyrazem. Chciałem tylko wiedzieć.
Dlaczego go to tak nurtuje?
-Ale czemu ze wszystkich sytuacji, wybrałeś akurat tę?-spytałam.
Postanowiłam na chwilkę odwrócić wzrok. Nadal na mnie patrzył. I to nie pozwoliło mi znów ,,uciec" moimi oczami gdzie indziej, więc bez mrugnięcia okiem patrzeliśmy na siebie.
-Powinnaś doskonale wiedzieć. Chciałem wiedzieć, czy myślisz o tym tak często, jak ja...
-Co to ma znaczyć?-spytałam nie rozumiejąc. A w zasadzie rozumiałam doskonale.
Tego wieczoru... Pokłóciliśmy się. Może nie tak ostro jak innym razem, ale wtedy nasza nienawiść nie była taka mocna.
-To, że bardzo często o tym myślę. Niemalże codziennie-wyszeptał, jakbyśmy byli w tłumie ludzi, a on miałby mi do powiedzenia jakiś ważny sekret.
Pomyślałam, że skoro on mi to powiedział to powinnam również odwdzięczyć się prawdą.
-Tak. Myślę o tym.
Wydawało by się, jakby trochę się uśmiechnął. Ale wydawało mi się...
Zamiast tego on po prostu...
***
Welcome Everybody <3
Jak się macie? Postanowiłam wam zrobić niespodziankę. Cały rozdzialik o Raurze :*
Jak się podoba? O czym Nasza Raura myśli? Czemu się nienawidzą?
Blog będzie miał nie więcej niż 30-40 rozdziałów.
Dziękuję wam kochane za obronę :D A anonimkowi powiem tyle: po co czytasz i komentujesz?
Jeżeli myślisz, że przestanę pisać przez ciebie, to się mylisz.
No chyba, że chcesz po prostu, bym ci odpowiadała na twoje komentarze lub o tobie wspominała. Czuj się ważny! I wyróżniony :D I LOVE HATERS!!!
Specjalnie dla ciebie:
Do napisania miśki!
Rozdział z dedykiem dla:
Patki Czekoladki <3
Ewci :*
I love anonimek
oraz
Sashy i
Ktosia Ktosiowego :D
Oprócz tego dla Lauren Coolness <3

czwartek, 11 czerwca 2015

08 ,,Zatracając się we własnych myślach nie odróżniamy prawdy od złudzeń"

-Kto to?-szepnęłam do Hope. Ta totalnie mnie zignorowała. Podbiegła do małej i mocno ją uściskała. Tak. Do małej. Do malutkiej 6-letniej dziewczynki.
Dziewczynka miała śliczne, złociste blond włosy upięte w warkoczyk. Na pewno miała kręcone włosy. Miała oczy koloru morza, które od razu napawały optymizmem.
-Naomi! Gdzie są twoi rodzice?-spytała Hope ściskając małą.
-Rodzice? Gdzieś poszli. Powiedzieli, że za chwilkę wrócą-dodała dziewczynka.
-I dlatego uciekłaś z pokoju?-spytała Hope.
-Nie... Nie uciekłam. Po prostu zobaczyłam cię. A kto to?-wskazała małym paluszkiem na mnie i Rossa.
-To mój brat i moja najlepsza przyjaciółka.
Mała zeszła jej z rąk i podeszła do nas.
-Jestem Naomi-przedstawiła się.
-Ja jestem Laura-podałam jej dłoń, ale ku mojemu zaskoczeniu ona mnie uściskała.
-A ja Ross-i ku mojemu większemu zdziwieniu - go też.
-Na co chorujecie?-spytała.
Teraz zrobiło mi się głupio. Ta dziewczynka zapewne nie na darmo jest na onkologii.
-My... Ja... To znaczy...-nie mogłam się wysłowić.
-Rozumiem. Jesteście zdrowi?-spytała.
Nie wypowiedziała tych słów, jakby nam zazdrościła, że my nie chorujemy. Raczej ucieszyła się, że jednak możemy cieszyć się życiem, podczas, gdy mnóstwo ludzi właśnie tu kończy swój żywot.
-Tak-wyszeptałam.
-To czemu jesteś smutna?-spytała. Dziwiły mnie jej pytania. Ale też zaskakiwała jej bystrość. No tak... Jestem zdrowa, a się nie cieszę. Oni pewnie dali by wszystko, by przedłużyć swoje dni.
-Bo ty i Hope tu jesteście-dodałam smutno.
-Nie przejmuj się. Ja tu tylko jeżdżę raz na jakiś czas na badania-dodała z entuzjazmem-Nie to co inne dzieci...
Spojrzałam na Hope. Ona tylko z westchnieniem powiedziała:
-Naomi ma białaczkę, która stoi w miejscu, więc na dobrą sprawę cały czas przyjmuje leki w domu. Ale w szpitalu jest niemalże codziennie.
Ross zmarszczył brwi i powiedział do Naomi:
-To dlaczego tu przyjeżdżasz?
Naomi spuściła główkę. Zrobiło jej się przykro. Już myślałam, że Hope źle coś powiedziała, albo, że Naomi ma tu rodzinę. Ona jednak dodała:
-No bo tu tylko chorych dzieci, które nie mają się jak bawić, bo nie mogą wyjść z pokoju. Niektóre to nawet są bez rodziców... Same... Umierają... One mnie potrzebują-powiedziała smutno. Łzy stanęły mi w oczach.
Po chwili usłyszeliśmy jak ktoś biegnie przez korytarz.
-Sala 406!-krzyknął lekarz. Nie wiedziałam co się dzieje.
Naomi podniosła główkę i powiedziała przerażona:
-Dylan...
***
Jedyne, co widziałam, to zwłoki wynoszone w czarnym worku. Naomi stała przy rodzicach i patrzyła, jak ciało jej przyjaciela odjeżdża na noszach do prosektorium. Miało to miejsce dwie godziny po stwierdzeniu zgonu. Tyle czekaliśmy z Naomi. Dziewczynka odwróciła się w stronę swojej mamy i zaczęła łkać.
Ale to nie było najgorsze.
Za noszami szli rodzice dziecka, od kilkunastu miesięcy przygotowywani na jego śmierć. Wiedzieli, że on umrze, ale nie wiedzieli kiedy. Jeszcze nigdy nie widziałam jak ktoś tak mocno płakał.
Matka ciągle pytała: ,,Dlaczego? Dlaczego?...", a ojciec ze łzami w oczach gładził jej plecy. Istny koszmar.
To uzmysłowiło mi, że ja nigdy, nawet będąc pewna, że Hope umrze, nie będę przygotowana na jej śmierć.
Tu nawet rodzice nie mogli cieszyć się, jeżeli ich dziecko było zdrowe.
Przez te dwie godziny byliśmy świadkami dziwnej sytuacji, która to potwierdziła.
Przyszła jakaś matka. Raczej wyszła z badań z małą dziewczynką, która mogła mieć nie więcej niż dwa latka.
Miała łzy w oczach, ale nie z bólu. Z radości. Naomi mówiła, że widzi ją pierwszy raz, więc może dostała skierowanie na onkologię i nic nie wykazało.
W międzyczasie ze swoim synkiem, może 4-letnim szła inna kobieta i spytała:
-I co?
Tamta matka odpowiedziała:
-Zdrowa-po czym się uśmiechnęła. Ale od razu uśmiech zastąpił zmieszanie i cierpienie, gdy tamta matka odpowiedziała:
-Aha. Zdrowe...
Ten ból w jej oczach.... Ta żałość... Widać było, jak bardzo by chciała, by jej dziecko też było zdrowe... Ten chłopiec miał raka. A raczej jeszcze ma. Nie uleczalnego.
Nie rozumiem jak Naomi może chcieć tu przychodzić.
***
-Przykro mi-wyszeptałam w stronę dziewczynki, jak tylko zbieraliśmy się do wyjścia.
-Wiedziałam, że on umrze... Ale chciałam się jeszcze z nim pobawić-dodała smutno.
Aż żal mi ścisnął serce na myśl, że Hope też może odejść.
Spojrzałam na Rossa. Nie wyrażał żadnych emocji. Zrobiło mi się go szkoda.
Hope poszła odprowadzić Naomi i powiedziała, że dziś z nią zostanie, więc wracaliśmy sami.
Szliśmy parkiem. Było to miejsce, gdzie nikt nie przechodził. Gąszcz drzew i krzewów na zewnątrz, a w środku, do którego nikt nie wchodził, pełno róż i innych kwiatów.
W pewnym momencie Rossowi łzy leciały z oczu. Nie wytrzymałam i z nadmiaru emocji przytuliłam go...
***
Witajcie kochani. Mam troszeczkę załamkę... I dodatkowo Anonimka na głowie (Patusiu kochana dziękuję za twój kom <3 A raczej dwa czokoladko xD Dla cb mam dziś dedykację). 
Kochani! Next pojawi się, jak będzie 20 komentarzy. Wiem, że szybko to nie nastąpi, dlatego akurat tyle :D Mam dużo czasu więc do nexta ;)
Tu macie wyjaśnienie mojej kochanej Naomi i pierwszy moment Raury.
Komentujcie! Bo komentując motywujecie :* <3
Do napisania!

wtorek, 9 czerwca 2015

07 ,,Człowiek uczy się mówić bardzo wcześnie. Milczeć - bardzo późno"

<Miesiąc później>
Przez ten miesiąc nie wydarzyło się nic, co mogłoby mieć wpływ na zmianę naszego nastawienia. Oczywiście państwo Lynch starali się zaakceptować chorobę Hope. Ale chyba każdy wie, że rodzic nigdy nie pogodzi się z faktem, że być może jego dziecko niedługo umrze. Przecież to dzieci chowają swoich rodziców, a w tym przypadku - może być na odwrót.
Ross mimo wszystko starał się nie pokazywać, jak bardzo dotknęła go wiadomość o chorobie siostry. Chciał być dla niej wsparciem i był. Potrafił tylko dla niej się uśmiechnąć, zabrać ją w jakieś ciekawe miejsca (mnie też zabierali ze względu na Hope) oraz robić miliony rzeczy. Swój smutek chował sam dla siebie, a problemy utkwiły w nim.
Za to ja nadal nie mogłam się otrząsnąć. Nawet nie udawałam, jak bardzo boli mnie to, że po stracie najbliższej mi osoby, stracę kolejną cząstkę siebie. Hope była moją cząstką, a Alex - połową.
Starałam się oczywiście być wsparciem dla Hope, ale nie mogłam. Nie mogłam udawać, że nic się nie stało, jak się stało. Hope umierała.
A może według mnie umierała? Tak bardzo przeżyłam stratę Ala, że aby mniej cierpieć, wmawiam sobie, że Hope umrze. By załagodzić mój ból po jej stracie.
-Mogłabyś się chociaż uśmiechnąć-powiedział Ross.
Hope miała chemioterapię. Co kilka dni przyjeżdżała do szpitala. A my z nią.
-Mam udawać, że jestem szczęśliwa?-spytałam ironicznie.
-Mamy być jej wsparciem.
-Przestań, ja cię proszę. Niedawno straciłam brata, a na jej śmierć nie jestem gotowa. Na jego też nie byłam, ale to, w jaki sposób umarł Al... My nie wiedzieliśmy kiedy. A z Hope? Przecież ona umiera na naszych oczach!
Wiedziałam, że sprawiłam mu ból tymi słowami. Znałam go za dobrze, by tego nie dostrzec. Mimo wszystko, wysyczał tylko:
-Hope nie umiera.
Wiedziałam, że bardzo chce w to wierzyć. Że chce, aby śmierć Hope była nie prawdą. Ale co ja mogłam zrobić?
-Może i nie umiera, ale na pewno nie jest ,,żyjąca"-dodałam.
Ross nic się nie odezwał. Od jakiegoś czasu starał się nie kłócić ze mną, kiedy z nami była Hope. Nadal był wredny i chamski, to fakt, ale dla siostry zrobiłby wszystko. Zupełnie jak ja, dla Alexa...
-Schodzisz już?-spytałam.
-Nie. Nigdzie nie idę-krzyknął z góry. Przekręciłam oczami. Weszłam do jego pokoju. Co zastałam.
-Och, Alex-zaśmiałam się. Próbował zawiązać krawat, ale nie wychodziło mu to. Szedł właśnie z naszym demem do wytwórni. Tam je zostawialiśmy, a nasze kawałki były w radiu.
Zazwyczaj Al je zanosił i ładnie się przy tym ubierał.
-Daj-wzięłam od niego krawat i powoli zawiązałam.
-Widzisz? To nie trudne-zaśmiałam się.
-Czemu tobie zawsze to wychodzi?-spytał.
-Może miałeś urodzić się dziewczynką? A ja chłopcem-oboje się zaśmieliśmy.
-Jak wyglądam?-spytał.
-Extra, jak zawsze zresztą.
-To ja lecę-uściskał mnie i wyszedł.
Znów odpłynęłam myślami do tamtej sytuacji i na samą myśl, jedna, pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
By Ross jednak tego nie zauważył, spuściłam głowę i wierzchem dłoni otarłam ją.
Jednak on też mnie zna za dobrze...
-O jakiej sytuacji tym razem?
Mimo, że się nienawidziliśmy, często potrafiliśmy ze sobą normalnie gadać. Czasem nam tak wychodziło.
-O tym, jak zanosił kolejną płytę-powiedziałam uśmiechając się lekko.
-,,I wanna see your smile"?-spytał Ross.
-Tak-dodałam z większym uśmiechem.
-Pamiętam, jak ją nagraliśmy. Fajnie wtedy było-dodał.
-Tak. Ale to już było. Czas przeszły, dokonany. I nic go nie wróci.
Ross na chwilkę zamilkł. Widziałam, że nad czymś intensywnie myśli. Spojrzałam na niego i powiedziałam:
-No powiedz to w końcu.
To chyba dodało mu otuchy.
-A pamiętasz... Jak...
-Jak?-spytałam.
-Jak...-nie dokończył, bo wtedy właśnie weszła Hope.
-Część wam. To co? Idziemy?
Zaskakiwał mnie jej entuzjazm. I to, że lekarze pozwalali jej szpital opuszczać po chemii.
Spojrzałam ukradkiem na Lyncha. Spuścił głowę i nic nie powiedział. Więc po prostu wyszliśmy razem z Hope.
-Hope!-zanim wyszliśmy usłyszeliśmy jakiś głos. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kogo właśnie spotkałam...
***
Przepraszam kochani, że dziś tak krótko. Mam problemy z pisaniem, bo uczę się grać na pianinie na poprawę oceny z muzyki oraz uczę się jak obliczyć pole i objętość czworościanu z danej krawędzi ,,a" wykorzystując teorię o przekątnych i twierdzenie pitagorasa :/ Mnóstwo pracy -.-
Także kochani nie wiem, kiedy next. 
Proszę, komentujcie!
Rozdział z dedykiem dla Ewci i Lauren <3
Do napisania!

piątek, 5 czerwca 2015

06 ,,Nieszczęście jak miłość, wiąże ludzi ze sobą"

-To co mi dolega?-spytała ochrypiałym już głosem.
Tliła się we mnie iskierka nadziei, na to, że moja przyjaciółka jest absolutnie zdrowa.
Lekarz podrapał się po karku, westchnął cicho i wypowiedział znienawidzone przeze mnie słowa, które zgasiły moją iskierkę nadziei:
-Ma pani białaczkę.
Mój świat legnął w gruzach. Zaczęło się roztrzęsienie. Nagle zaczęło do mnie docierać, że lekarz może mieć rację.
Spojrzałam na Rossa. W jego oczach była pustka, jakby nie mógł uwierzyć w słowa lekarza.
A Hope? jakby była na to przygotowana. Z kamienną twarzą wypowiedziała owe słowa:
-Uleczalna?
Lekarz znów podrapał się po karku, zdjął okulary i przetarł swoje oczy. Po tych jego gestach spodziewałam się odpowiedzi.
Znów założył okulary, po czym powiedział:
-Ma pani wyjątkowy przypadek. Szanse na pani przeżycie, wynoszą 51%. Jeszcze nikt nie miał takiego dziwnego wyniku, gdzie sami nie mogliśmy nawet określić, czy wstępnie powiedzieć, ile pani zostało, czy wyleczalna jest dana choroba. Po prostu nic.
-Będziecie mnie leczyć?-spytała.
-Oczywiście. Zaczniemy od następnego tygodnia. Aby zacząć jak najszybciej.
Zaczęłam szlochać. Nie wiedziałam, jak to przyjąć. Dobrze? A może źle?
Ja nie mogę dalej tak żyć... Ledwo, co śmierć zabrała mi brata, a teraz ma dopaść moją przyjaciółkę?
-Dziękuję-dodała Hope z uśmiechem i wszyscy wyszliśmy z gabinetu lekarza.
Szliśmy w ciszy. Nikt nawet nie pisnął ni słówka. No... Oprócz Hope.
-No powiedzcie coś-dodała. Spojrzałam na Rossa. A on na mnie. Po chwili spuściliśmy głowy.
-Co my mamy ci powiedzieć?-spytał Ross.
-Przecież to nie koniec świata! No ej... Mam duże szanse na przeżycie-próbowała nas pocieszyć.
-Tak, 51% to normalnie mega dużo-dodałam z sarkazmem-Próbujesz nas pocieszyć, choć to raczej my powinniśmy pocieszać ciebie.
-Przestańcie-dodała Hope-Przecież nic mi nie jest. Wyjdę z tego.
-Nic nie rozumiesz-zaczął Ross-Ledwo co straciłem najlepszego przyjaciela, to jeszcze mam stracić bardzo bliską mi osobę?
-Ale ja i Al to zupełnie dwa różne przypadki. Go śmierć zabrała tak nagle, a wy o mojej dowiadujecie się kilka miesięcy przed.
-Nawet nie mów, że umierasz!-krzyknęłam.
-Proszę was, przestańcie. Nic mi nie będzie. To tylko białaczka.
-Tak. To tylko białaczka, wiesz. To choroba jak zwykłe przeziębienie. No przecież to nic. Co to za choroba, jak na nią możesz umrzeć-dodał z sarkazmem Ross.
-Proszę was, zachowujcie się normalnie.
-Jak?!-krzyknęliśmy na raz z Rossem.
-Mi też nie jest łatwo!-wybuchła.
-A myślisz, że nam jest? Że spływa to po nas jak po kaczce?-spytał Ross.
-Nie dobijajcie mnie-szepnęła żałośnie. Oboje uspokoiliśmy się trochę.
-Przepraszam. Po prostu tu śmierć Alexa, tu twoja choroba... To wszystko dzieje się tak nagle.... A ja nie radzę sobie z uczuciami...-powiedziałam cicho.
-Lepiej pomyśl, jak to przekażesz rodzicom-powiedział Ross.
No tak. O tym nie pomyśleliśmy.
-Prosto z mostu-powiedziała Hope.
***
Poszłam z nimi do posiadłości Lynchów. Hope wzięła głęboki wdech i złapała nas za ręce. Ja byłam z jej lewej strony, Ross z prawej.
-Hej mamuś, cześć tatuś-powiedziała z uśmiechem. jak gdyby nigdy nic.
-Cześć dzieciaki. Witaj Lau-powiedziała pani Stormie.
-Mamuś, bo ja miałam te krwotoki z nosa, nie?-zaczęła Hope.
-Byłaś u lekarza?-spytał pan Mark.
-Tak.
-I co powiedział?
Hope zacisnęła powieki i szybko powiedziała:
-Mam nowotwór.
Otworzyła oczy. Jej rodzice stali jak słupy soli. Zero mimiki, jakiś gestów...
Nic. Po prostu nic.
-Nic nie powiecie?-spytała Hope po chwili ciszy. Zachowywała się, jakby nagle oznajmiła: ,,mamo, tato, dostałam jedynkę".
Jej mama wreszcie wydusiła:
-Mówiłam Hope, abyś z nas nie żartowała...
-Ona nie żartuje-wtrącił Ross.
Po jego minie rodzice Lynchów od razu wywnioskowali, że jednak słowa ich dzieci to prawda. Że nikt ich nie wkręca...
Ja tylko wydusiłam ciche: przykro mi...
***
Rozdział dedykuję mojej szokolatce <3 Pati Choclate (chyba dobrze...)
Pamiętajcie - im więcej komów tym szybsze nexty :*
Widzę, że większość z was zgadła, że mamy białaczkę u Hope :p Ale ten motyw jest mi bardzo (póki co) potrzebny.
Nowa bohaterka! Jesteście ciekawi któż to taki? Sprawdźcie w zakładce i powiedzcie, co o niej myślicie ;)
Do napisania!

wtorek, 2 czerwca 2015

05 ,,On nie zapomniał. Po prostu nie miał czasu pamiętać"

<Wieczór, ten sam dzień>
Słońce zachodziło wprost w morze. Fale beztrosko uderzały o brzeg. Mewy latały, wyszukując pożywienia.
A my, 20-latkowie, siedzieliśmy na plaży, oglądając zachód słońca. Wraz z innymi uczniami i nauczycielką.
-Pięknie tu-powiedziała Hope.
-Alex byłby zachwycony-powiedziałam wzdychając.
-Myślę, że masz rację-dodała.
-Myślisz, że mnie kochał?-spytałam.
-Na pewno. Byłaś dla niego najważniejszą osobą w życiu.
-Ekhem-powiedział Ross.
-No tak. I Ross i ja. I jego rodzice, ale nic nie zamieni relacji bliźniaków. Popatrz na mnie i na Rossa. Zapewne bym umarła z tęsknoty, jakby go zabrakło-powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Też cię kocham, siostra-przytulił ją mocno.
Nie pomogło. Wręcz przeciwnie. Serce mi się krajało, jak widziałam, że mają siebie nawzajem, a ja nie miałam Alexa. Jak bardzo wtedy cierpiałam....
Chciałam być teraz w silnych ramionach Alexa, usłyszeć ciepłe słowa: ,,Kocham Cię" i spędzić z nim resztę tego dnia.
Ale to już niemożliwe. I nigdy możliwe nie będzie.
-Wiesz co, Hope? Jestem już męczona... Pójdę się położyć.
-Na pewno?-dopytała przyjaciółka.
-Tak. Coś mnie głowa boli-moje umiejętności aktorskie jednak się na coś przydały.
Wróciłam do hoteli i zaczęłam histerycznie płakać...
-Obiecujesz, że już będzie zawsze?-spytał.
-Zawsze. Dopóki i ty będziesz ze mną-zaśmiałam się.
-Och siostrzyczko, ja cię nigdy nie opuszczę. Obiecaj mi, że nigdy nie wyjedziesz ode mnie dalej, niż 5 kilometrów.
Zaśmieliśmy się.
-Obiecuję. A ty obiecaj, że umrzemy razem, jako staruszkowie-zaśmiałam się.
-Pakt zawarty-roześmialiśmy się.
Nie dotrzymał obietnicy. Pakt zerwany. Czemu akurat dotknęło to mnie?
<Dzień następny>
-Lau? Śpisz?-spytał głos nad moim uchem.
-Co jest Hope?-spytałam.
-Chciałam z tobą porozmawiać.
-Mów-usiadłam i przetarłam oczy, by ją lepiej widzieć.
-Chodzi o te krwotoki z nosa.
-Znowu ci leciały?-spytałam zaniepokojona.
-Tak. I jestem pewna, że tu wcale nie chodzi o przeżywanie śmierci Alexa. Byłam z Rossem i nie myślałam o jego pogrzebie. A krew nadal mi leciała-dodała zaniepokojona.
-Skracamy wyjazd, Hope.
-Nie Laura. To nic...
-Hope, to nie było pytanie. Ty nie masz nic do gadania. Która godzina?
-Trzecia rano.
-Jak będzie siódma pójdziemy na lotnisko. Spokój się.
***
Przykro nam, że musicie opuszczać szybciej grupę-dodała nauczycielka.
-Nam też, ale to nie może czekać-dodałam zdeterminowana.
-Rozumiem. Trzymajcie się. Życzę udanego lotu-powiedziała i oddaliła się od nas, a my wisedliśmy do samolotu.
-Laura? A co jak będzie jakaś katastrofa lotnicza?-spytała mnie Hope na ucho.
-Najwyżej zginiemy-powiedziałam jak gdyby nigdy nic.
-Ciebie to nie przeraża?-spytała.
-Odkąd Alexa nie ma wśród nas, czasem mam ochotę sama kopnąć w kalendarz-dodałam siadając na miejsce przy oknie.
-A co ze mną i Rossem?
-Wy byście sobie poradzili. Macie siebie nawzajem. ja straciłam swoją połowę, a nawet więcej. To była więź, której nikt mi nie zastąpi. nawet mama i tata.
Kiedy samolot wystartował od razu spojrzałam przez okno. Pierw na oddalającą się ode mnie Hiszpanię, która migała mi tylko z dołu, a potem na różnorakie kształty chmur i ich gęstości.
Jedne przypominały kłębek włóczki, inne rozlane mleko. Jeszcze inne watę cukrową. Ale najlepsze było jednak kolorowe niebo. Te kolory, które idealnie ze sobą współgrały były niesamowite...
***
-Do jakiego szpitala jedziemy?-spytałam.
-Lau, daj nam zostawić rzeczy w domu. Nie chcę jechać z walizkami. A lekarz może poczekać.
-Ale tylko odstawimy walizki?-upewniłam się.
-Tak. Rodzicom powiesz, że raz dwa jedziemy i tyle.
I rzeczywiście. Rodzice byli zaskoczeni moją obecnością w domu. Rossa auto było zaparkowane u jego cioci, która mieszka niedaleko lotniska, więc nie musieliśmy brać taksówki. Kilkadziesiąt minut później (liczmy też inną strefę czasową) byliśmy pod Greenhouse Hospital.
-Dzień dobry. My do doktora Wertsa. Na nazwisko Lynch-powiedział Ross.
-Hope Lynch? Gabinet 309. Zapraszam na trzecie piętro.
Poszliśmy pod gabinet.
***
Niemiłosiernie długo czekaliśmy na wyniki badań Hope. Weszła tam i wyszła z raną na jednej z żył. Pobierali jej krew. Teraz czekaliśmy na analizę jej badań.
Po chwili Hope została zaproszona do środa. O dziwo, jako jej ,,rodzina" (no przecież przyjaciółka, to siostra od innej matki) mogliśmy wejść z nią.
-Proszę usiąść-lekarz wskazał na krzesła przed nami.
-Wie pan, co mi jest?-spytała.
-Tak. Musimy powiedzieć, że wyniki robiliśmy kilkakrotnie, by mieć potwierdzenie.
-Czyli macie pewność?-dopytała.
-Stu procentową.
-To powie mi pan, co mi jest?-spytała zdeterminowana.
W duchu błagałam o słowa: ,,To tylko osłabienie". Jednak życie potrafi dać w kość...
***
Za to, że było 20 komów pod poprzednim rozdziałem daję szybkiego nexta!
Pamiętajcie! Im więcej komów tym szybsze nexty :D
Rozdział z dedykiem dla ,,I love Anonimek" ponieważ skomentowała jako ostatnia <3
Do napisania!
Ostatni kom znó ma dedyk :D